Oficjalna strona rządu Sudanu Południowego podała, że na dzień dzisiejszy 98,18% upoważnionych do głosowania obywateli wybrało podczas zeszłotygodniowego referendum rozłam z Północą. Taka jednomyślność jest zjawiskowa i nie do pomyślenia w żadnej z demokracji zachodu, niezależnie od tematu referendum. Myślę, że ciężko byłoby ją osiągnąć nawet podczas głosowania nad tym czy białe jest białe, a czarne jest czarne.
Żeby zrozumieć skąd taki właśnie wynik, trzeba poznać przynajmniej kilka faktów ze skomplikowanej historii Sudanu Południowego. O dziejach Południa wiem zbyt mało żeby silić się na górnolotne analizy, więc garść danych musi wystarczyć.
W połowie XX wieku, tuż po dekolonizacji Sudanu rozpoczęła się pierwsza wojna domowa w trwająca do początku lat 70tych. Rząd walczył z rebeliantami z południa. Dziesięć lat później, w 1983 wybuchła druga wojna domowa w której po raz kolejny islamski Chartum toczył wojnę z chrześcijańskim południem, a konkretnie z Ludową Armią Wyzwoleńczą Sudanu (ang. Sudan People's Liberation Army – SPLA).
W ciągu 22 lat trwania drugiej wojny domowej w wyniku walk, głodu lub szerzących się chorób zginęło ponad 2 mln Sudańczyków. Około 5mln ludzi z południa co najmniej raz zostało przesiedlonych lub też całkowicie wysiedlonych z kraju. Rebelianci byli zmuszeni do życia w buszu, a ludność egzystowała w nędzy i biedzie.
Druga wojna domowa w Sudanie była najdłuższą w dziejach. Pochłonęła również największą ilość ofiar od czasu II wojny światowej. Mordy, grabieże i rozboje, w większości jeszcze nieodkryte lub przynajmniej głośno nie omawiane dopełniły tragedii. Konflikt zakończyło podpisanie w roku 2005 porozumienia pokojowego (CPA), którego to właśnie wynikiem było referendum.
Obie wojny domowe miały te same podłoże. Marginalizacja i dyskryminacja południa oraz ignorowanie jego potrzeb przez rząd w Chartumie. Oprócz tego nie małe znaczenie miały różnice rasowe i wyznaniowe. Podzielona od linijki Afryka przypisała do jednego kraju Arabów i Czarnoskórych. Podobnie na tle religijnym – islamskiemu południu nie było po drodze z importowanym chrześcijaństwem południa.
To o czym wspomniałem powyżej jest zaledwie ułamkiem informacji na temat historii Sudanu. Jakaś wypadkowa wymienionych wyżej rzeczy, powiększonych o kilka kolejnych faktów o których nie wspomniałem i powielona przez masę rzeczy o których nie wiem, mogłaby dać w miarę przyzwoity obraz powodów wybuchu wojny domowej w Sudanie i jej wpływu na zeszłotygodniową decyzję południowych Sudańczyków.
Co do CPA (ang. Comprehensive Peace Agreement) to plan był taki, aby Północ w ciągu 6 lat od podpisania umowy przekonała Południe, że odpychające się dotąd bieguny mogą się przyciągać. O tym czy Chartum przekonał do siebie Dżubę miało zdecydować referendum, a na czas rozejmu Południe dostawało prawa pół-autonomii, której przywódca stawał się jednocześnie wiceprezydentem całego Sudanu. Scenariusz obiecujący, ale chwilowa nadzieja Chartumu na jedność prysła jak bańka mydlana wraz z nagła śmiercią dopiero co zaprzysiężonego na prezydenta Południa Johna Garanga. Garang optował za jednością, Salva Kiir który go zastąpił wyraźnie zmienił kurs na secesje i na 98,18% dopiął swego.
Przygotowania do referendum przebiegały w dwóch etapach. W pierwszym uprawnieni rejestrowali się, aby móc zagłosować. To, że trzeba było się rejestrować może wydawać się dość dziwne, ale nie było innej możliwość w kraju gdzie nigdy nie odbył się spis ludności, nie ma adresów i nie każdy wie kiedy dokładnie się urodził.
Ponad 4 mln z ok. 8 milionowego narodu zadeklarowało chęć zagłosowania w referendum. Stawka wysoka, więc i reguły gry ostre. Jeśli jesteś zarejestrowany, a nie stawisz się przy urnie podczas referendum nie będziesz miał prawa głosu w następnych wyborach.
Kolejnym etapem był okres przedreferendalny, który minął na zachęcaniu ludzi do wzięcia losu we własne ręce. Dżuba była jednym wielkim bilbordem. Na każdym kroku przekonywano mieszkańców do wzięcia udziału w głosowaniu lub też bardziej bezpośrednio, do zagłosowania za separacja. Wielki
zegar w centrum miasta odmierzał dni do referendum, radio emitowało piosenki nawołujące do separacji, a otwarte, wyprostowane dłonie oznaczające secesję można było znaleźć na koszulkach, autach i plakatach w całej Dżubie.
W tygodniu poprzedzającym głosowanie do Dżuby zaczęli przybywać dziennikarze, politycy i inni
oficjele. Zrobiło się tłoczno i biało, a na ulicach pojawiło się więcej patroli policyjnych. Stolicę południa zaszczycił również swą obecnością prezydent Sudanu Omar al-Bashir, którego już na lotnisku „serdecznie” przywitały transparenty z napisami „
Bye Bye Khartum” czy „Go home”. Bashir wezwał Południe do oddania głosu za jednością, ale na ulicach miasta nie można było znaleźć ani jednej osoby która chciałaby za nią zagłosować. Za to każdy zapewniał, że będzie pierwszy w kolejce przy swoim punkcie głosowania po to aby zakończyć lata uciśnień. Wszystko wskazywało na to, że jeśli referendum przebiegnie bez zakłóceń niebawem powstanie nowe państwo w Afryce subsaharyjskiej. Dało się wyczuć pewien niepokój wynikający zapewne z zakresu przedsięwzięcia jakim było referendum, ale poza tym jedynym pytaniem było to czy za secesją będzie 90, 95 czy 99% społeczeństwa.
W końcu nadszedł wyczekiwany 9ty stycznia 2011. Każdy był ciekaw jak przebiega pierwszy dzień mającego trwać tydzień głosowania, więc późnym rankiem pojechałem na miasto. Byłem przekonany, że Dżuba będzie zakorkowana i pełna ludzi. Bardzo się pomyliłem. Tak spokojnej Niedzieli nie widziałem tu jeszcze nigdy. Ulice puste, mało aut i jeszcze mniej ludzi. Cisza i spokój. Nic dziwnego, wszyscy stali w kolejkach do urn. Niektórzy od wieczoru dnia poprzedniego. Procedura była prosta. Przedstawiasz
kartę rejestracyjną, pobierasz
kartę do głosowania, odciskasz ślad prawego kciuka przy „separation” lub „unity”, zginasz kartę (koniecznie wertykalnie, tak aby separation nie odbiło się na unity), wrzucasz do urny i
zamaczasz koniuszek lewego palca wskazującego w tuszu aby nie przyszło Ci do głowy głosowanie po raz kolejny.
Tłumy osób czekających na swoją szansę. Atmosfera szczęścia, a momentami również zabawy. W jednej z komisji cała kolejka powtarzała za starszym panem wykrzykiwane przez niego
hasła. Southern Sudna oye! – oye!, Independence oye! – oye! I tak w kółko. Obok, w kolejce kobiet można było co chwilę usłyszeć okrzyki radości przypominające góralskie
zaśpiewki. W innej komisji bębny, śpiew i taniec, ale już w następnej cisza, spokój i skupienie. W ten właśnie atmosferze umiarkowanej radości już w środę zagłosowało 60% zarejestrowanych i frekwencja nie mogła stanąć południowcom na drodze do wolności.
Oficjalne wyniki rząd ma ogłosić 14 lutego, ale już dziś wiadomo, że blisko 100% uprawnionych do głosowania wybrało odłączenie się od Sudanu. Oznacza to, że wraz z wygaśnięciem CPA 9go lipca 2011 powstanie nowe państwo. Naród wydaje się już istnieć.
Mimo tak przytłaczającego wyniku nie było jeszcze w Dżubie fety z prawdziwego zdarzenia. A to dlatego, że nie ma co oblewać nieoficjalnych wyników. Dzień po zakończeniu referendum byłem świadkiem ciekawego zdarzenia. W czasie ogłoszeń duszpasterskich podczas niedzielnej mszy świętej poinformowano wiernych, że wieczorem SPLM (M od ang. Movement) organizuje imprezę po pozytywnie zakończonym referendum (pozytywnie czytaj prowadzącym do separacji). Wierni przyjęli to do wiadomości jako coś czego można było się spodziewać, ale nie prezydent Salva Kiir, który był obecny w katedrze. W swojej przemowie na koniec eucharystii utemperował SPLM i ich pomysł, mówiąc krótko, że jest za wcześnie aby cokolwiek świętować i osobiście poinformuje o tym organizatorów happeningu, a jak już będzie co oblewać to sam zaprosi wszystkich na uroczystość. Zgromadzeni przyjęli to brawami.
Po Dżubie od jakiegoś czasu krążą plotki o tym jaką nazwę będzie nosił nowy kraj. Biblijny Kusz był dość oryginalną opcją, ale ostatnio wiceprezydent Sudanu Południowego zapewnił, że będzie to po prostu Sudan Południowy, a raczej Republika Sudanu Południowego (ang. Republic of South Sudan). Podobnie sprawa ma się z hymnem. Kilka dni temu usłyszałem oficjalną wersję z komórki znajomego. Oficjalną na tamtą chwilę. Wcześniej zatwierdzono przynajmniej dwa utwory i oba zostały wycofane z nieznanych mi przyczyn. Oby proces decyzyjny dotyczący bardziej skomplikowanych tematów był sprawniejszy ponieważ oczekiwania są ogromne.
Przeciętny obywatel utożsamia niepodległość z natychmiastowym dobrobytem, więc stara gwardia SPLA/M, która bez wątpienia utrzyma się przy władzy będzie miała sporo roboty aby sprostać oczekiwaniom wyzwolonego ludu. Na drogi, infrastrukturę i stworzenie miejsc pracy potrzeba czasu i pieniędzy. Podobnie jak na zapewnienie bezpiecznego powrotu wysiedlonym. A już dziś zaczynają pojawiać się negatywne skutki nieuniknionego podziału. Ceny paliw poszły w górę, co spowodowało automatyczny wzrost cen innych towarów. W zeszłym tygodniu znajomy powiedział mi, że przejął klientów trzech konkurencyjnych piekarni, ponieważ nie stać ich było na zapłacenie 30% więcej za worek mąki importowanej z Chartumu.
Droga do celu będzie zapewne wyboista. Pozostaje mieć nadzieje, że rząd nie przyjmie statusu quo, podziały etniczne nie odbiją piętna na jedności i funkcjonowaniu kraju, a złoża naturalne południa zaczną mu w końcu służyć. Poznałem tu wystarczająco dużo bystrych i mądrych ludzi aby wierzyć, że jest to możliwe.
P.S. W końcu wpis! Chciałem napisać o referendum przed nim lub w trakcie jego trwania, ale nie udało się. Następny wpis już wkrótce. W dodatku będzie bardziej interaktywny... Poza tym, przeorganizowałem trochę link mamto... na Picasa. Dodałem też zdjęcia i filmiki z referendum – zajrzyjcie.