poniedziałek, 31 stycznia 2011

Foundation / Fundacja

I decided to leave the NGO I volunteer for and try out something different. Of course, there are sound reasons behind my decision but it's of least importance at the moment.
For quite a while I was trying to figure out what would be the best way to continue my work here in Africa and decided I should fund my own NGO.

It's not too complicated to set up an NGO yet to run it, especially abroad is a whole different story. There's many questions one should ask himself before making such a move. Where to take money from, how to make a living, how to compete with other NGO's, would anyone actually give projects to newly established NGO...? I could continue listing my doubts and concerns but let me park them for now and assure you I took them into account while making my decision.

Those who decide to fund their own NGO's are either convinced they can do better the things others are doing or have spotted a gap, empty space where they could fit in with their initiatives. As for me, the latter is what I aim for, though I'm not planning to be worse then others in anything I do.
What's more, I'm far as can be from any world saving activities. I'd rather undertake simple initiatives with strong positive impact. Move one step at a time in the right direction while thinking big and acting boldly.

To the point... Apart from the big questions to be answered there are few other things to be considered. Here's where your help and advice would be highly appreciated.

The name:
In the blog menu you will find a poll where you can choose a name for my foundation. Names are shortlisted and have a fixed core due to the fact that I came up with both, draft name and logo at the same time (more below). The core will stay as it is but you can decide on the prefix and dress it up as you wish.
The idea was to keep it simple, neutral and friendly. No “save the world” flavoured names, no fancy wording neither. You're free to suggest other prefixes. Just leave them in comments or send them by email. The polling ends on Thursday!

The logo:
The logo and the name are one. It came to my mind in the package what narrowed down options for the final name. Here is a draft design. Nothing more then a colourful snowflake.
My idea was to convert each arm of the snowflake into a person-like character which then would represent one of the continents through its colour – just like the rings in the olympic flag. The only difference was I marked 6 continents what allowed me to add white and therefore obtain a bit more polish colouration of the flake. The characters are simple and should be kept this way. However, could be obtained in another manner. The line sections might be eliminated and person-like shape could be outlined by cuts and curves. In the scan I applied brown but eventually it'll be black.
The idea is there and I'd like to stick to it but there's still quite some room for changes. Facial lines, geometry, finishing and the way the name should be presented along with the logo, just to name a few. So, if you feel like playing with it, do it and forward me your proposal in whichever form is suitable for you. I'll set up another poll if possible. However, I can wait for ideas only till Sunday.

Website and graphic design:
This is by far the biggest favour I've got. If anyone of you is into web design or know someone who is and would selflessly help me to set up the website, please let me know.

I guess that's it for now. Of course, if you have any comments, advices or creazy ideas I could make use of, post them!

[]

Od jakiegoś czasu zastanawiałem się nad tym w jakiej formie kontynuować pracę w Afryce i doszedłem do wniosku, że najlepszą dla mnie opcją będzie założenie własnej organizacji pozarządowej.

O ile założenie fundacji nie jest zbyt skomplikowane. O tyle jej działalność, zwłaszcza poza granicami Polski, niesie za sobą wiele pytań. Skąd wezmę środki na realizację projektów, jak mam zamiar się utrzymywać, jak konkurować z większymi organizacjami, czy fundacja bez historii będzie atrakcyjnym partnerem przy realizacji projektów itp., itd. Tym razem nie chcę zabierać się za rozwiewanie tych wątpliwości, ale wziąłem je pod uwagę, wraz z innymi znakami zapytania podejmując swoją decyzję.

Myślę, że każdy kto zakłada fundację jest przekonany o tym, że będzie robił lepiej to co robią inni lub też znalazł jakąś lukę w którą wpasuje się ze swoimi inicjatywami. Jeśli chodzi o mnie to bardziej interesuje mnie ta druga kategoria, choć nie mam zamiaru robić rzeczy gorzej niż inni. Daleki jestem natomiast od myślenia o zbawianiu świata. Bliżej mi do podejmowania prostych inicjatyw o pozytywnych efektach i posuwanie się małymi kroczkami we właściwą stronę. Mimo to mierzę siły na zamiary.

Ale do rzeczy. Zakładam fundację i oprócz strategicznych pytań muszę zastanowić się nad bardziej przyziemnymi, choć nie mniej ważnymi zagadnieniami. W tym obszarze chciałbym prosić Was o pomoc i opinię za którą z góry serdecznie dziękuję. Tak więc:

Nazwa fundacji:
Po prawej stronie znajdziecie ankietę w której możecie wybrać nazwę fundacji. Dokonałem już preselekcji, która była wynikiem tego, że wraz ze wstępną nazwą wymyśliłem logo (o czym niżej). Trzon nazwy raczej się nie zmieni, ale można go oprawić na różne sposoby. Nazwa będzie w języku angielskim.
Moja idea jest taka aby nazwa była prosta, neutralna i przyjazna. Nie chciałbym żeby w jakikolwiek sposób kojarzyła się ze zbawianiem świata czy była nazbyt górnolotna. Jeśli macie inne pomysły zostawcie je w komentarzach lub podeślijcie mi na maila. Głosowanie kończy się już w czwartek!

Wariacje na temat loga:
Pomysł na logo jest nierozłączny z nazwą. Przyszły mi do głowy w pakiecie, co też zawęziło pole działań jeśli chodzi o nazwę. Zrobiłem wstępny projekt który znajdziecie tutaj. Jest to kolorowy płatek śniegu.
Mój pomysł był taki aby każde z sześciu ramion przedstawiało wesołą postać z rozłożonymi ramionami. Ta z kolei swoim kolorem wskazywała na jeden z kontynentów. Podobnie jak we fladze olimpijskiej. Z tą różnicą, że u mnie kontynentów jest 6 (zamiast ameryk jest Ameryka Pn. i Ameryka Pd.). W ten sposób dodałem kolor biały, co przy odpowiednim jego naniesieniu daje polskie barwy na płatku. Co do postaci, to są one bardzo proste i takie właśnie powinny pozostać, ale kreski składające się na buzię można np. wyeliminować i zarysować postać odpowiednimi podcięciami. Na skanie jedno z ramion jest w kolorze brązowym, ale docelowo będzie ono czarne.
Pomysł istnieje mimo to można się tym logiem jeszcze pobawić. Geometrią, wykończeniem, wspomnianymi kreseczkami, jak również tym w jaki sposób umieścić na nim nazwę fundacji i hasło/motto (jeśli takie będzie). Także jeśli macie chęci i możliwości oraz pomysł na tuning loga to zróbcie to i podeślijcie mi projekt w jakiejkolwiek formie. Jeśli propozycji będzie kilka to może zrobimy z tego kolejną ankietę. Nie mogę zwlekać, więc na pomysły czekam tylko do niedzieli.

Strona internetowa i grafika:
To chyba moja najgorętsza prośba. Jeśli ktoś z Was projektuje strony lub zna osobę która się tym zajmuje i w ramach noworocznego, dobrego uczynku zechciałby mi w tym pomóc to proszę o kontakt. Oczywiście im szybciej tym lepiej.

Na tą chwilę chyba to tyle. Oczywiście jeśli macie jakiekolwiek komentarze, dobre rady czy zwariowane pomysły związane z fundacją to piszcie! 

sobota, 29 stycznia 2011

I co ja robię tu u-u, co ty tutaj robisz?

Jestem w Dżubie już ponad 2 miesiące i chyba nikt z Was tak naprawdę nie wie co tutaj robię. Czas się z tym uporać. Zwłaszcza, że Nowy Roku przyniósł zmiany.

Do Sudanu Południowego przyjechałem na początku listopada. Pierwsze dwa tygodnie minęły mi na zapoznawaniu się z miastem, jego pisanymi i niepisanymi regułami oraz z mieszkającymi tu ludźmi. Dowiedziałem się gdzie kupuć narzędzia, ciuchy, warzywa, piwo i telewizory LCD. Przecinając dzielnice miasta zobaczyłem w jak skrajnie różnych warunkach żyją Dżubianie. Slamsy i domki willowe przeplatają się z obozami organizacji pozarządowych, hotelami i restauracjami. Poznałem również wielu miejscowych. Od sklepikarzy przez żołnierzy po polityków. Większość przyjaźnie nastawiona i chętna do rozmowy. W pamięci utkwiło mi jedno wydarzenie z tego okresu, które dość dobrze pokazuje aktualną sytuację w Sudanie Południowym. Któregoś poranka znajomy zatrzymał samochód przy jednym ze skrzyżowań. Poszedł załatwiać swoje sprawy u szklarza, a ja wyszedłem z auta żeby rozglądnąć się wkoło. Nie zdążyłem obejść dżipa jak podeszła do mnie pani policjantka i od razu przeszła do rzeczy pytając czy wiem co najbardziej lubi na śniadanie. Nie wiedziałem, więc oświeciła mnie mówiąc, że na śniadanie to ona najbardziej lubi dziesięć dolarów.
Podczas tych dwóch tygodni usilnie próbowałem porozmawiać z fundatorem i prezesem fundacji który był na miejscu. Chciałem go poznać, zrozumieć jego oczekiwania i zarysować jakiś plan działania. Szef nie specjalnie się do tego palił, ale w końcu odbyliśmy bardzo ciekawą rozmowę i uzyskałem odpowiedzi na większość pytań jakie miałem. Dał mi do zrozumienia, że mam wolną rękę w działaniu i liczy na moją kreatywność przy formułowaniu i realizacji projektów. Bardzo mi to odpowiadało i na tamtą chwilę wystarczyło żeby zacząć działać. Ponadto podzielił się ze mną swoimi przemyśleniami na temat tego w jakich obszarach widziałby zaangażowanie fundacji. Te w części pokrywały się z moimi zamiarami, więc nie pozostawało nic innego jak zacząć je realizować i postarać się rozpisać przynajmniej jeden projekt w ciągu miesiąca jaki został do świąt.
Pomysłów na ten okres było kilka. Szkolenia z podstaw obsługi komputera dla jednostki SPLA, wykończenie szkoły w sąsiednim powiecie, akcja bezpieczeństwo na drogach dla Boda boda oraz kilka innych, mniejszych inicjatyw. Każda z nich miałaby pozytywny wydźwięk, taki czy inny. Dla przykładu skończony kurs komputerowy, poza oczywistymi zaletami, stałby się mocną kartą przetargową podczas poszukiwania pracy po zdemilitaryzowaniu, które najpewniej czeka sporą część żołnierzy. Wszystkie powyższe przedsięwzięcia zapowiadały się ciekawie, ale ostatecznie postawiłem na jeszcze inny projekt.
Zaczęło się od tego, że chcieliśmy wesprzeć którąś z lokalnych drużyn koszykówki lub nawet stworzyć drużynę. Gdy zacząłem wgryzać się w temat okazało się, że koszykówka stoi tutaj na zupełnie przyzwoitym poziomie. Istnieje związek, jest kilka drużyn, są też osoby z uprawnieniami trenerskimi zdobytymi na zachodzie i mimo marnej infrastruktury ludzie grają w kosza. Co więcej, warunki fizyczne Południowych Sudańczyków są wręcz idealne do uprawiania tego sportu. Wysocy, skoczni i sprawni. Ponadto zacięci i waleczni. Wystarczy prześledzić kariery zrobione w NBA przez Luol Deng'a czy Manute Bol'a, żeby się w tym utwierdzić.
To, że warto by zrobić coś w tym temacie było dla mnie oczywiste. Światełko zapaliło się w momencie gdy dowiedziałem się o tym, że Biuro Referendum ma budżet na imprezy stymulujące ludzi do wzięcia udziału w referendum. Tak właśnie wymyśliłem turniej koszykówki pod hasłem 'Go & Vote', w którym oprócz promocji referendum można by w ramach nagród zafundować sprzęt sportowy dla młodych graczy, a dodatkowo zebrać środki na rozwój koszykówki.
Projekt chwycił na tyle, że w jego przygotowanie udało mi się zaangażować Związek Koszykówki i Związek Sportowy. Rozpisałem projekt, przygotowałem budżet i zapukałem do drzwi Biura Referendum. Tu niespodzianka, termin składania dokumentów minął w zeszłym tygodniu. Ktoś po prostu źle mnie poinformował. Odesłano mnie do Komisji Referendalnej, gdzie usłyszałem to samo. Projekt spodobał się jednak na tyle, że sekretarz postanowił wystawić mi list polecający i wskazał instytucje które mogłyby pomoc w sfinansowaniu turnieju. Ani list, ani rekomendacje ze związku nie pomogły. Wszędzie słyszałem to samo – bardzo nam się podoba pomysł, ale... ONZ działał tylko przez Komisję Referendalną, jest koniec roku i zamknęliśmy budżet, itd. Zapukałem do wielu drzwi, ale bez powodzenia. Wydawało się, że z turnieju nici, kiedy to prezes fundacji powiedział mi, że nie widzi powodu aby mimo wszystko nie zorganizować turniej z własnych środków. Oczywiście wiązało się to z zawężeniem turnieju wyłącznie do imprezy promocyjnej, bez nagród w postaci sprzętu sportowego. W moich oczach idea turnieju straciła na tym dość sporo. Tak czy inaczej wiadomość była dobra, więc poinformowałem wolontariuszy ze Związku Sportowego, że turniej się odbędzie i zabraliśmy się za przygotowania. Wyzwanie polegało na tym, że większość z nas wyjeżdżała na święta i mimo że zadania zostały szczegółowo rozpisane, zostawały nam tylko 3 dni na dopięcie turnieju po powrocie. Wszyscy, włącznie z prezesem fundacji, zgodzili się na taki scenariusz i rozjechaliśmy się na święta.
Po nowym roku przygotowania ruszyły pełną parą. Wszystko szło zgodnie z planem (na tyle na ile jest to możliwe w Sudanie Południowym), kiedy to w nocy przed ostatnim dniem przygotowań prezes oświadczył mi mailowo, że nie ma zamiaru angażować środków w projekt o którym nie słyszał od dwóch tygodni, który był źle zaplanowany i prowadzony od samego początku, i w ogóle 'nie'. Muszę przyznać, że nieźle mnie to wryło w ziemię.
Na szczęście chwilę później byłem już tylko najzwyczajniej w świecie wkurwiony. Nie był to najlepszy moment żeby odpowiadać na wyssane z palca argumenty, ale zebrałem się na umiarkowanego maila czym rozpocząłem mailową dyskusję z której nic nie wynikło.
Czas uciekał i trzeba było coś postanowić, więc zdecydowałem się oddać turniej innej organizacji. Na dzień przed turniejem taki manewr miał małe szanse powodzenia, ale dlaczego by nie spróbować. Z samego rana byłem już u PR'owca w banku KCB, który wstępnie zgodził się sfinansować jednodniowy turniej (zamiast dwudniowego). Nie było mi to po drodze, ale na chwilę odłożyłem sprawy finansowe, ponieważ poinformowano mnie, że Związek Koszykówki ma „wątpliwości” co do turnieju. Wątpliwości które pozostały zagadką do dnia dzisiejszego, a wynikały z tego, że pod projektem podpisały się dwie federacje, które miały kłopoty z dogadaniem się. W skrócie chodziło tu o odwieczny spór młodych, ambitnych i chętnych do działania (Związek Sportowy), z przyprószoną kurzem i muszącą wszystko wiedzieć ekipą trzymającą władzę (Związek Koszykówki). Na szczęście moja wizyta u generała pełniącego obowiązki prezesa związku wyjaśniła „wątpliwości” i tematem numer jeden znów stały się pieniądze.
Ostatni dzień przed turniejem, a ja zamiast załatwiać zaplanowane rzeczy siedzę sobie pod parasolem z chłopakami zaangażowani w turniej i czekam na maila z ostateczną odpowiedzią od prezesa. W końcu przyszedł. Zgodził się. Obciął mi budżet, ale nadal byłem wstanie przemodelować turniej tak, aby się odbył.
I odbył się. Dwudniowe rozgrywki z czterema drużynami juniorskimi, dwoma zespołami oldtimerów i czterema drużynami w kategorii open, których zacięty finał zakończył się po dogrywce. Był też konkurs wsadów w którym zwycięzca przeskoczył nad kolegą z boiska, a także konkursy dla publiczności i graczy.
W turnieju wzięli udział artyści zachęcający do głosowania oraz przedstawiciel Biura Referendum tłumaczący jak oddać ważny głos. W końcu był to turniej z udziałem Ministra Sportu, który go otworzył i wygłosił przemówienie, z setkami osób które przyszły i prezesem związku który go zamknął. Ostatecznie okazał się największą imprezą sportową w kraju związaną z referendum. Ludzie gratulowali, gazety pisały, a brakowało tak niewiele, żeby turniej nie doszedł do skutku...

Od czasu zakończenia turnieju, czyli od 7go stycznia pracuję nad pozostałymi projektami, do których w międzyczasie dopisałem kolejne. Straciłem jednak motywację do pracy dla fundacji przez sytuację w jakiej zostałem postawiony. To właśnie, oraz kilka innych czynników, których nie ma co tutaj roztrząsać zdecydowało o tym, że postanowiłem odejść.
Klamka zapadłą i trzeba było zdecydować co dalej. Tak też się stało, a szczegółami podzielę się z Wami w kolejnym wpisie. Nie żebym budował w ten sposób napięcie. Nic z tych rzeczy. Po prostu chcę Was w to włączyć i muszę odłożyć to przynajmniej do jutra.

P.S. Ścieżka dostępu do artykułu o turnieju w Juba Post (www.jubapost.org → Sports News → 'Southern Sudan basketballers can be the world’s best'). Edytor nie bardzo się spisał, ale jest do przeczytania. A tutaj  wsad roku z innego ujęcia, dla tych którzy nie uwierzyli. Resztę zdjęć i filmików znajdziecie w mamto... na Picasa.

niedziela, 23 stycznia 2011

Referendum oczami laika

Oficjalna strona rządu Sudanu Południowego podała, że na dzień dzisiejszy 98,18% upoważnionych do głosowania obywateli wybrało podczas zeszłotygodniowego referendum rozłam z Północą. Taka jednomyślność jest zjawiskowa i nie do pomyślenia w żadnej z demokracji zachodu, niezależnie od tematu referendum. Myślę, że ciężko byłoby ją osiągnąć nawet podczas głosowania nad tym czy białe jest białe, a czarne jest czarne.

Żeby zrozumieć skąd taki właśnie wynik, trzeba poznać przynajmniej kilka faktów ze skomplikowanej historii Sudanu Południowego. O dziejach Południa wiem zbyt mało żeby silić się na górnolotne analizy, więc garść danych musi wystarczyć.
W połowie XX wieku, tuż po dekolonizacji Sudanu rozpoczęła się pierwsza wojna domowa w trwająca do początku lat 70tych. Rząd walczył z rebeliantami z południa. Dziesięć lat później, w 1983 wybuchła druga wojna domowa w której po raz kolejny islamski Chartum toczył wojnę z chrześcijańskim południem, a konkretnie z Ludową Armią Wyzwoleńczą Sudanu (ang. Sudan People's Liberation Army – SPLA).
W ciągu 22 lat trwania drugiej wojny domowej w wyniku walk, głodu lub szerzących się chorób zginęło ponad 2 mln Sudańczyków. Około 5mln ludzi z południa co najmniej raz zostało przesiedlonych lub też całkowicie wysiedlonych z kraju. Rebelianci byli zmuszeni do życia w buszu, a ludność egzystowała w nędzy i biedzie.
Druga wojna domowa w Sudanie była najdłuższą w dziejach. Pochłonęła również największą ilość ofiar od czasu II wojny światowej. Mordy, grabieże i rozboje, w większości jeszcze nieodkryte lub przynajmniej głośno nie omawiane dopełniły tragedii. Konflikt zakończyło podpisanie w roku 2005 porozumienia pokojowego (CPA), którego to właśnie wynikiem było referendum.
Obie wojny domowe miały te same podłoże. Marginalizacja i dyskryminacja południa oraz ignorowanie jego potrzeb przez rząd w Chartumie. Oprócz tego nie małe znaczenie miały różnice rasowe i wyznaniowe. Podzielona od linijki Afryka przypisała do jednego kraju Arabów i Czarnoskórych. Podobnie na tle religijnym – islamskiemu południu nie było po drodze z importowanym chrześcijaństwem południa.
To o czym wspomniałem powyżej jest zaledwie ułamkiem informacji na temat historii Sudanu. Jakaś wypadkowa wymienionych wyżej rzeczy, powiększonych o kilka kolejnych faktów o których nie wspomniałem i powielona przez masę rzeczy o których nie wiem, mogłaby dać w miarę przyzwoity obraz powodów wybuchu wojny domowej w Sudanie i jej wpływu na zeszłotygodniową decyzję południowych Sudańczyków.
Co do CPA (ang. Comprehensive Peace Agreement) to plan był taki, aby Północ w ciągu 6 lat od podpisania umowy przekonała Południe, że odpychające się dotąd bieguny mogą się przyciągać. O tym czy Chartum przekonał do siebie Dżubę miało zdecydować referendum, a na czas rozejmu Południe dostawało prawa pół-autonomii, której przywódca stawał się jednocześnie wiceprezydentem całego Sudanu. Scenariusz obiecujący, ale chwilowa nadzieja Chartumu na jedność prysła jak bańka mydlana wraz z nagła śmiercią dopiero co zaprzysiężonego na prezydenta Południa Johna Garanga. Garang optował za jednością, Salva Kiir który go zastąpił wyraźnie zmienił kurs na secesje i na 98,18% dopiął swego.

Przygotowania do referendum przebiegały w dwóch etapach. W pierwszym uprawnieni rejestrowali się, aby móc zagłosować. To, że trzeba było się rejestrować może wydawać się dość dziwne, ale nie było innej możliwość w kraju gdzie nigdy nie odbył się spis ludności, nie ma adresów i nie każdy wie kiedy dokładnie się urodził.
Ponad 4 mln z ok. 8 milionowego narodu zadeklarowało chęć zagłosowania w referendum. Stawka wysoka, więc i reguły gry ostre. Jeśli jesteś zarejestrowany, a nie stawisz się przy urnie podczas referendum nie będziesz miał prawa głosu w następnych wyborach.
Kolejnym etapem był okres przedreferendalny, który minął na zachęcaniu ludzi do wzięcia losu we własne ręce. Dżuba była jednym wielkim bilbordem. Na każdym kroku przekonywano mieszkańców do wzięcia udziału w głosowaniu lub też bardziej bezpośrednio, do zagłosowania za separacja. Wielki zegar w centrum miasta odmierzał dni do referendum, radio emitowało piosenki nawołujące do separacji, a otwarte, wyprostowane dłonie oznaczające secesję można było znaleźć na koszulkach, autach i plakatach w całej Dżubie.
W tygodniu poprzedzającym głosowanie do Dżuby zaczęli przybywać dziennikarze, politycy i inni oficjele. Zrobiło się tłoczno i biało, a na ulicach pojawiło się więcej patroli policyjnych. Stolicę południa zaszczycił również swą obecnością prezydent Sudanu Omar al-Bashir, którego już na lotnisku „serdecznie” przywitały transparenty z napisami „Bye Bye Khartum” czy „Go home”. Bashir wezwał Południe do oddania głosu za jednością, ale na ulicach miasta nie można było znaleźć ani jednej osoby która chciałaby za nią zagłosować. Za to każdy zapewniał, że będzie pierwszy w kolejce przy swoim punkcie głosowania po to aby zakończyć lata uciśnień. Wszystko wskazywało na to, że jeśli referendum przebiegnie bez zakłóceń niebawem powstanie nowe państwo w Afryce subsaharyjskiej. Dało się wyczuć pewien niepokój wynikający zapewne z zakresu przedsięwzięcia jakim było referendum, ale poza tym jedynym pytaniem było to czy za secesją będzie 90, 95 czy 99% społeczeństwa.
W końcu nadszedł wyczekiwany 9ty stycznia 2011. Każdy był ciekaw jak przebiega pierwszy dzień mającego trwać tydzień głosowania, więc późnym rankiem pojechałem na miasto. Byłem przekonany, że Dżuba będzie zakorkowana i pełna ludzi. Bardzo się pomyliłem. Tak spokojnej Niedzieli nie widziałem tu jeszcze nigdy. Ulice puste, mało aut i jeszcze mniej ludzi. Cisza i spokój. Nic dziwnego, wszyscy stali w kolejkach do urn. Niektórzy od wieczoru dnia poprzedniego. Procedura była prosta. Przedstawiasz kartę rejestracyjną, pobierasz kartę do głosowania, odciskasz ślad prawego kciuka przy „separation” lub „unity”, zginasz kartę (koniecznie wertykalnie, tak aby separation nie odbiło się na unity), wrzucasz do urny i zamaczasz koniuszek lewego palca wskazującego w tuszu aby nie przyszło Ci do głowy głosowanie po raz kolejny.
Tłumy osób czekających na swoją szansę. Atmosfera szczęścia, a momentami również zabawy. W jednej z komisji cała kolejka powtarzała za starszym panem wykrzykiwane przez niego hasła. Southern Sudna oye! – oye!, Independence oye! – oye! I tak w kółko. Obok, w kolejce kobiet można było co chwilę usłyszeć okrzyki radości przypominające góralskie zaśpiewki. W innej komisji bębny, śpiew i taniec, ale już w następnej cisza, spokój i skupienie. W ten właśnie atmosferze umiarkowanej radości już w środę zagłosowało 60% zarejestrowanych i frekwencja nie mogła stanąć południowcom na drodze do wolności.
Oficjalne wyniki rząd ma ogłosić 14 lutego, ale już dziś wiadomo, że blisko 100% uprawnionych do głosowania wybrało odłączenie się od Sudanu. Oznacza to, że wraz z wygaśnięciem CPA 9go lipca 2011 powstanie nowe państwo. Naród wydaje się już istnieć.
Mimo tak przytłaczającego wyniku nie było jeszcze w Dżubie fety z prawdziwego zdarzenia. A to dlatego, że nie ma co oblewać nieoficjalnych wyników. Dzień po zakończeniu referendum byłem świadkiem ciekawego zdarzenia. W czasie ogłoszeń duszpasterskich podczas niedzielnej mszy świętej poinformowano wiernych, że wieczorem SPLM (M od ang. Movement) organizuje imprezę po pozytywnie zakończonym referendum (pozytywnie czytaj prowadzącym do separacji). Wierni przyjęli to do wiadomości jako coś czego można było się spodziewać, ale nie prezydent Salva Kiir, który był obecny w katedrze. W swojej przemowie na koniec eucharystii utemperował SPLM i ich pomysł, mówiąc krótko, że jest za wcześnie aby cokolwiek świętować i osobiście poinformuje o tym organizatorów happeningu, a jak już będzie co oblewać to sam zaprosi wszystkich na uroczystość. Zgromadzeni przyjęli to brawami.
Po Dżubie od jakiegoś czasu krążą plotki o tym jaką nazwę będzie nosił nowy kraj. Biblijny Kusz był dość oryginalną opcją, ale ostatnio wiceprezydent Sudanu Południowego zapewnił, że będzie to po prostu Sudan Południowy, a raczej Republika Sudanu Południowego (ang. Republic of South Sudan). Podobnie sprawa ma się z hymnem. Kilka dni temu usłyszałem oficjalną wersję z komórki znajomego. Oficjalną na tamtą chwilę. Wcześniej zatwierdzono przynajmniej dwa utwory i oba zostały wycofane z nieznanych mi przyczyn. Oby proces decyzyjny dotyczący bardziej skomplikowanych tematów był sprawniejszy ponieważ oczekiwania są ogromne.
Przeciętny obywatel utożsamia niepodległość z natychmiastowym dobrobytem, więc stara gwardia SPLA/M, która bez wątpienia utrzyma się przy władzy będzie miała sporo roboty aby sprostać oczekiwaniom wyzwolonego ludu. Na drogi, infrastrukturę i stworzenie miejsc pracy potrzeba czasu i pieniędzy. Podobnie jak na zapewnienie bezpiecznego powrotu wysiedlonym. A już dziś zaczynają pojawiać się negatywne skutki nieuniknionego podziału. Ceny paliw poszły w górę, co spowodowało automatyczny wzrost cen innych towarów. W zeszłym tygodniu znajomy powiedział mi, że przejął klientów trzech konkurencyjnych piekarni, ponieważ nie stać ich było na zapłacenie 30% więcej za worek mąki importowanej z Chartumu.
Droga do celu będzie zapewne wyboista. Pozostaje mieć nadzieje, że rząd nie przyjmie statusu quo, podziały etniczne nie odbiją piętna na jedności i funkcjonowaniu kraju, a złoża naturalne południa zaczną mu w końcu służyć. Poznałem tu wystarczająco dużo bystrych i mądrych ludzi aby wierzyć, że jest to możliwe.

P.S. W końcu wpis! Chciałem napisać o referendum przed nim lub w trakcie jego trwania, ale nie udało się. Następny wpis już wkrótce. W dodatku będzie bardziej interaktywny... Poza tym, przeorganizowałem trochę link mamto... na Picasa. Dodałem też zdjęcia i filmiki z referendum – zajrzyjcie.