Jestem w Dżubie już ponad 2 miesiące i chyba nikt z Was tak naprawdę nie wie co tutaj robię. Czas się z tym uporać. Zwłaszcza, że Nowy Roku przyniósł zmiany.
Do Sudanu Południowego przyjechałem na początku listopada. Pierwsze dwa tygodnie minęły mi na zapoznawaniu się z miastem, jego pisanymi i niepisanymi regułami oraz z mieszkającymi tu ludźmi. Dowiedziałem się gdzie kupuć narzędzia, ciuchy, warzywa, piwo i telewizory LCD. Przecinając dzielnice miasta zobaczyłem w jak skrajnie różnych warunkach żyją Dżubianie. Slamsy i domki willowe przeplatają się z obozami organizacji pozarządowych, hotelami i restauracjami. Poznałem również wielu miejscowych. Od sklepikarzy przez żołnierzy po polityków. Większość przyjaźnie nastawiona i chętna do rozmowy. W pamięci utkwiło mi jedno wydarzenie z tego okresu, które dość dobrze pokazuje aktualną sytuację w Sudanie Południowym. Któregoś poranka znajomy zatrzymał samochód przy jednym ze skrzyżowań. Poszedł załatwiać swoje sprawy u szklarza, a ja wyszedłem z auta żeby rozglądnąć się wkoło. Nie zdążyłem obejść dżipa jak podeszła do mnie pani policjantka i od razu przeszła do rzeczy pytając czy wiem co najbardziej lubi na śniadanie. Nie wiedziałem, więc oświeciła mnie mówiąc, że na śniadanie to ona najbardziej lubi dziesięć dolarów.
Podczas tych dwóch tygodni usilnie próbowałem porozmawiać z fundatorem i prezesem fundacji który był na miejscu. Chciałem go poznać, zrozumieć jego oczekiwania i zarysować jakiś plan działania. Szef nie specjalnie się do tego palił, ale w końcu odbyliśmy bardzo ciekawą rozmowę i uzyskałem odpowiedzi na większość pytań jakie miałem. Dał mi do zrozumienia, że mam wolną rękę w działaniu i liczy na moją kreatywność przy formułowaniu i realizacji projektów. Bardzo mi to odpowiadało i na tamtą chwilę wystarczyło żeby zacząć działać. Ponadto podzielił się ze mną swoimi przemyśleniami na temat tego w jakich obszarach widziałby zaangażowanie fundacji. Te w części pokrywały się z moimi zamiarami, więc nie pozostawało nic innego jak zacząć je realizować i postarać się rozpisać przynajmniej jeden projekt w ciągu miesiąca jaki został do świąt.
Pomysłów na ten okres było kilka. Szkolenia z podstaw obsługi komputera dla jednostki SPLA, wykończenie szkoły w sąsiednim powiecie, akcja bezpieczeństwo na drogach dla Boda boda oraz kilka innych, mniejszych inicjatyw. Każda z nich miałaby pozytywny wydźwięk, taki czy inny. Dla przykładu skończony kurs komputerowy, poza oczywistymi zaletami, stałby się mocną kartą przetargową podczas poszukiwania pracy po zdemilitaryzowaniu, które najpewniej czeka sporą część żołnierzy. Wszystkie powyższe przedsięwzięcia zapowiadały się ciekawie, ale ostatecznie postawiłem na jeszcze inny projekt.
Zaczęło się od tego, że chcieliśmy wesprzeć którąś z lokalnych drużyn koszykówki lub nawet stworzyć drużynę. Gdy zacząłem wgryzać się w temat okazało się, że koszykówka stoi tutaj na zupełnie przyzwoitym poziomie. Istnieje związek, jest kilka drużyn, są też osoby z uprawnieniami trenerskimi zdobytymi na zachodzie i mimo marnej infrastruktury ludzie grają w kosza. Co więcej, warunki fizyczne Południowych Sudańczyków są wręcz idealne do uprawiania tego sportu. Wysocy, skoczni i sprawni. Ponadto zacięci i waleczni. Wystarczy prześledzić kariery zrobione w NBA przez Luol Deng'a czy Manute Bol'a, żeby się w tym utwierdzić.
To, że warto by zrobić coś w tym temacie było dla mnie oczywiste. Światełko zapaliło się w momencie gdy dowiedziałem się o tym, że Biuro Referendum ma budżet na imprezy stymulujące ludzi do wzięcia udziału w referendum. Tak właśnie wymyśliłem turniej koszykówki pod hasłem 'Go & Vote', w którym oprócz promocji referendum można by w ramach nagród zafundować sprzęt sportowy dla młodych graczy, a dodatkowo zebrać środki na rozwój koszykówki.
Projekt chwycił na tyle, że w jego przygotowanie udało mi się zaangażować Związek Koszykówki i Związek Sportowy. Rozpisałem projekt, przygotowałem budżet i zapukałem do drzwi Biura Referendum. Tu niespodzianka, termin składania dokumentów minął w zeszłym tygodniu. Ktoś po prostu źle mnie poinformował. Odesłano mnie do Komisji Referendalnej, gdzie usłyszałem to samo. Projekt spodobał się jednak na tyle, że sekretarz postanowił wystawić mi list polecający i wskazał instytucje które mogłyby pomoc w sfinansowaniu turnieju. Ani list, ani rekomendacje ze związku nie pomogły. Wszędzie słyszałem to samo – bardzo nam się podoba pomysł, ale... ONZ działał tylko przez Komisję Referendalną, jest koniec roku i zamknęliśmy budżet, itd. Zapukałem do wielu drzwi, ale bez powodzenia. Wydawało się, że z turnieju nici, kiedy to prezes fundacji powiedział mi, że nie widzi powodu aby mimo wszystko nie zorganizować turniej z własnych środków. Oczywiście wiązało się to z zawężeniem turnieju wyłącznie do imprezy promocyjnej, bez nagród w postaci sprzętu sportowego. W moich oczach idea turnieju straciła na tym dość sporo. Tak czy inaczej wiadomość była dobra, więc poinformowałem wolontariuszy ze Związku Sportowego, że turniej się odbędzie i zabraliśmy się za przygotowania. Wyzwanie polegało na tym, że większość z nas wyjeżdżała na święta i mimo że zadania zostały szczegółowo rozpisane, zostawały nam tylko 3 dni na dopięcie turnieju po powrocie. Wszyscy, włącznie z prezesem fundacji, zgodzili się na taki scenariusz i rozjechaliśmy się na święta.
Po nowym roku przygotowania ruszyły pełną parą. Wszystko szło zgodnie z planem (na tyle na ile jest to możliwe w Sudanie Południowym), kiedy to w nocy przed ostatnim dniem przygotowań prezes oświadczył mi mailowo, że nie ma zamiaru angażować środków w projekt o którym nie słyszał od dwóch tygodni, który był źle zaplanowany i prowadzony od samego początku, i w ogóle 'nie'. Muszę przyznać, że nieźle mnie to wryło w ziemię.
Na szczęście chwilę później byłem już tylko najzwyczajniej w świecie wkurwiony. Nie był to najlepszy moment żeby odpowiadać na wyssane z palca argumenty, ale zebrałem się na umiarkowanego maila czym rozpocząłem mailową dyskusję z której nic nie wynikło.
Czas uciekał i trzeba było coś postanowić, więc zdecydowałem się oddać turniej innej organizacji. Na dzień przed turniejem taki manewr miał małe szanse powodzenia, ale dlaczego by nie spróbować. Z samego rana byłem już u PR'owca w banku KCB, który wstępnie zgodził się sfinansować jednodniowy turniej (zamiast dwudniowego). Nie było mi to po drodze, ale na chwilę odłożyłem sprawy finansowe, ponieważ poinformowano mnie, że Związek Koszykówki ma „wątpliwości” co do turnieju. Wątpliwości które pozostały zagadką do dnia dzisiejszego, a wynikały z tego, że pod projektem podpisały się dwie federacje, które miały kłopoty z dogadaniem się. W skrócie chodziło tu o odwieczny spór młodych, ambitnych i chętnych do działania (Związek Sportowy), z przyprószoną kurzem i muszącą wszystko wiedzieć ekipą trzymającą władzę (Związek Koszykówki). Na szczęście moja wizyta u generała pełniącego obowiązki prezesa związku wyjaśniła „wątpliwości” i tematem numer jeden znów stały się pieniądze.
Ostatni dzień przed turniejem, a ja zamiast załatwiać zaplanowane rzeczy siedzę sobie pod parasolem z chłopakami zaangażowani w turniej i czekam na maila z ostateczną odpowiedzią od prezesa. W końcu przyszedł. Zgodził się. Obciął mi budżet, ale nadal byłem wstanie przemodelować turniej tak, aby się odbył.
I odbył się. Dwudniowe rozgrywki z czterema drużynami juniorskimi, dwoma zespołami oldtimerów i czterema drużynami w kategorii open, których zacięty finał zakończył się po dogrywce. Był też konkurs wsadów w którym zwycięzca przeskoczył nad kolegą z boiska, a także konkursy dla publiczności i graczy.
W turnieju wzięli udział artyści zachęcający do głosowania oraz przedstawiciel Biura Referendum tłumaczący jak oddać ważny głos. W końcu był to turniej z udziałem Ministra Sportu, który go otworzył i wygłosił przemówienie, z setkami osób które przyszły i prezesem związku który go zamknął. Ostatecznie okazał się największą imprezą sportową w kraju związaną z referendum. Ludzie gratulowali, gazety pisały, a brakowało tak niewiele, żeby turniej nie doszedł do skutku...
Od czasu zakończenia turnieju, czyli od 7go stycznia pracuję nad pozostałymi projektami, do których w międzyczasie dopisałem kolejne. Straciłem jednak motywację do pracy dla fundacji przez sytuację w jakiej zostałem postawiony. To właśnie, oraz kilka innych czynników, których nie ma co tutaj roztrząsać zdecydowało o tym, że postanowiłem odejść.
Klamka zapadłą i trzeba było zdecydować co dalej. Tak też się stało, a szczegółami podzielę się z Wami w kolejnym wpisie. Nie żebym budował w ten sposób napięcie. Nic z tych rzeczy. Po prostu chcę Was w to włączyć i muszę odłożyć to przynajmniej do jutra.
P.S. Ścieżka dostępu do artykułu o turnieju w Juba Post (www.jubapost.org → Sports News → 'Southern Sudan basketballers can be the world’s best'). Edytor nie bardzo się spisał, ale jest do przeczytania. A tutaj wsad roku z innego ujęcia, dla tych którzy nie uwierzyli. Resztę zdjęć i filmików znajdziecie w mamto... na Picasa.
Gratuluje sprawnej organizacji. Sama dobrze wiem jaki to ciężki orzech do zgryzienia. Jak będzie potrzebował PR-ofca:) to daj znać, ja chętnie zmienię otoczenie.
OdpowiedzUsuń