poniedziałek, 29 listopada 2010

Przystanek Nairobi

Przed lotniskiem czekał na nas Filipo – pracownik Tricompu. Czarnoskóry, misiowaty facet w czapeczce bejsbolowej, jeżdżący starym rozklekotanym wanem. Do tego, jak się później okazało, z typowo afrykańskim poczuciem czasu. Magdzie zostało 4,5h do lotu który miała o 13tej, więc po tym jak Filipo powiedział nam, że mój hotel jest jedyne 5km od lotniska, Magda postanowiła pojechać razem z nami. Po 15min i przejechaniu co najmniej 10km stanęliśmy. Niestety nie przed hotelem tylko w korku, gdzieś na obrzeżach Nairobi. Magda była wyraźnie przejęta tym, że nie zdąży wrócić na czas. Przy swojej jasnej karnacji, wydała mi się bledsza niż wczeniej. No cóż, Filipo zapewnił nas, że o tej porze zawsze jest korek, ale zbył to mówiąc, że i tak za kilka minut będziemy w hotelu. Spoglądając przez przednia szybę wana wcale nie byłem tego taki pewien i ostatecznie miałem rację. Pod hotel Y.M.C.A zajechaliśmy tuż przed 10tą, po grubo ponad godzinie jazdy. Magda była wyraźnie niezadowolona, że w ogóle ruszyła się z lotniska, a może raczej z tego w jaki sposób nasz kierowca pojmował bieg czasu. Chciała wracać od razu, ale Filipo musiał załatwić jakąś sprawę, więc umówiliśmy się z nim na punkt 11tą. Na odchodne, już siedząc w swoim wehikule czasu, Pan czasowstrzymywacz rzucił, jakby zupełnie zapominając o ustalonej z taką dosadnością godzinie, że będzie najpóźniej o 11.30 i pojechał. Więcej go nie zobaczyliśmy. Jakąś godzinę po przyjeździe dostałem wiadomość z biura Tricompu w Nairobi, że Filipo ma inne obowiązki i Magda ma jechać taksówką. Szybka negocjacja ceny z hotelowym kierowca, zapytanie o czas przejazdu – co wydało mi się bardzo zabawne – i w drogę. Dojechaliśmy w 45min i Magda mogła spokojnie się odprawić.
W drodze z lotniska i na lotnisko największe wrażenie zrobił na mnie uporządkowany chaos w jakim jeżdżą Kenijczycy. W pierwszej chwili wygląda on po prostu na chaos, ale z czasem można zauważyć, że w tym nieporządku istnieją jakieś niepisane reguły. Przypominało to trochę maszerowanie mrówek do mrowiska. Z daleka wydaje się jakby ten wielokierunkowy marsz był nieuporządkowaną bieganiną. Po bliższym przyglądnięciu się widać jednak, że mrówki idą jedna za drugą, przystają kiedy trzeba, z łatwością omijają przeszkody i przepuszczają się nawzajem. Ruch na drogach Nairobi wygląda bardzo podobnie. Z tymże jest tam więcej wymijania. Z lotu ptaka musi to wyglądać jak zaplatanie warkocza. Kierowcy co chwilę zmieniają pas ruchu myśląc, że trafiają na szybszy, ale rzadko kiedy tak jest więc wracają na poprzedni, następnie przeskakują na kolejny i zaczynają od nowa. Ba, jak trzy pasy nie wystarczają nie czekają długo żeby zjechać na pobocze. I tak na przykład w drodze do hotelu auta na trzypasmówce stały w czterech rzędach. Z kolei w drodze na lotnisko zdarzyło się i tak, że zaplatając niekończący się warkocz z wykorzystaniem pobocza, niektórzy nagle zawracali i jechali pod prąd pasem zieleni rozdzielającym jezdnie.
Odespałem podróż, wstałem późnym popołudniem i zanim wyszedłem z hotelu było już ciemno. Dostałem też wiadomość, że wiza jest gotowa i nazajutrz wylatuję do Dżuby. Mimo to, chciałem zobaczyć chociaż trochę Nairobi, więc postanowiłem zjeść coś typowo kenijskiego w mieście. Znalazłem knajpkę w której nie siedział ani jeden biały i zająłem jedyny wolnym stolik. W Nick's Grill nie wzbudziłem większego zainteresowania, co bardzo mnie ucieszyło. Zamówiłem herbatę, którą zalewa się tu mieszanką wody z mleka, a kelnerka poleciła mi Njahi Stew z Mukimu podawane ze szpinakiem. Njahi to czerwona fasola na ciepło w sosie włąsnym. Mukimu jest rodzajem piure warzywnego na bazie ziemniaków w którym można znaleźć całe ziarna kukurydzy. Masa jest dość sucha i twarda, ma kolor oliwkowy i konsystencję chałwy. Fasola jak fasola, a Mukimu smakuje tak jak wygląda – marnie.
Do hotelu wróciłem najedzony ale z niedosytem, że mało zobaczyłem i nikogo nie poznałem (rozesłałem kilka maili do lokalnych couchsurferów, ale zrobiłem to późno, więc odpowiedzi pojawiły się dopiero po wyjeździe z Kenii). Los uśmiechną się do mnie po powrocie do hotelu. Poznałem tam Francis'a i Michael'a. Dwóch młodych biznesmenów którym przerwałem rozmowę na temat usprawnień ich firmy pytaniem o to gdzie kupię jutro rano sandały. Oprócz informacji o otwartych sklepach dowiedziałem się również, że Michael jest artystą i maluje obrazy o tematyce związanej z Kenią, a Francis sprzedaje to co stworzy jego biznespartner. Obrazy były ładne, a Francis wydawał się mieć dryg do sprzedaży, więc może coś z tego będzie. Po zakończeniu rozmowy o Kenii i Polsce i kurtuazyjnej wymianie maili, chłopaki zaprosili mnie do wspólnej modlitwy przed pożegnaniem. Zgodziłem się od razu, ponieważ nigdy wcześniej nie proponowano mi grupowej modlitwy w takiej formie. Wiedziałem przy tym, że będziemy modlić się do tego samego Boga gdyż obaj byli chrześcijanami, takżę nic nie stało na przeszkodzie. Siedząc przy stoliku na tarasie hotelu złapaliśmy się za ręce, chłopaki pochylili głowy, a Francis zaczął modlitwę. Była ona bardzo prosta i sprowadzała się do podziękowań za udany dzień – własnymi słowami, tak po prostu. Francis w bardzo ekspresyjny sposób dziękował Bogu kończąc każde zdanie mówiąc „thank you Jesus allmighty God”, a Michael niejako potwierdzał zasadność słów kolegi krótkimi wtrąceniami w rodzaju „uhmm”, „ahaa” czy „yes Lord”. Modlitwa była rzeczowa i miła zwłaszcza, że dość sporo podziękowań dotyczyło naszego spotkania.
Miasto widziałem tylko z taksówki i po drodze do restauracji. Wiedziałem, że Nairobi jest dobrze rozwinięte. Samo centrum nie różni się wiele od centrum przeciętnego europejskiego miasta. Kilku wieżowców nie powstydziłaby się żadna europejska stolica. Do tego Peter-taksówkarz klucząc po mieście pokazał mi parlament, mauzoleum pierwszego prezydenta wolnej Kenii oraz park miejski. Wytłumaczył mi również, że wolność dla Kenijczyka to pieniądz. Nie specjalnie mnie to zdziwiło ponieważ w kraju gdzie podstawowe wolności są zapewnione pieniądz staje się dla wielu osób miernikiem wolności, mylnie utożsamianej z dobrobytem i szczęściem. Kolejny ukłon w stronę Europy...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz