czwartek, 14 kwietnia 2011

Pierogi i garść nowinek


W zeszły piątek, po dwóch miesiącach oczekiwania, przysłano certyfikat rejestracji Snowflake'a! Fundacja oficjalnie rozpoczęła swoją działalność! Teraz zostaje tylko zarejestrować ją w Sudanie Południowym.

Okazało się, że nie będzie to takie łatwe jak mi zapowiadano. Proces rejestracji organizacji międzynarodowych w skrócie wygląda tak, że najpierw odpowiednik ministerstwa spraw zagranicznych musi zarekomendować fundację ministerstwu sprawiedliwości, aby te po uiszczeniu opłaty mogło zarejestrować fundację.

Już we wtorek dostałem oficjalne tłumaczenia dokumentów, a w środę stawiłem się w ministerstwie. Pomijając to kto i jak mnie przyjął okazało się, że oprócz listy dokumentów o które ministerstwo poinformowało mnie parę tygodni temu i które miałem ze sobą, poproszono mnie dodatkowo o przedstawienie dokumentu który poświadczałby źródła finansowania Snowflake'a. Południowi Sudańczycy są coraz bardziej rygorystyczni jeśli chodzi o rejestrację fundacji – i dobrze. Szkoda tylko, że ta nagła zmiana utrudnia mi dość mocno proces rejestracji. Cóż, trzeba będzie sobie z tym jakoś poradzić.

Są też bardziej pozytywne wiadomości. Po kilkudziesięciu wymienionych mailach i paru tygodniach dopracowywania szczegółów udało nam się z Jarkiem stworzyć taką oto stronkę fundacji Snowflake: www.snowflake.org.pl! Wielkie dzięki Jarek! Przejrzyjcie, podeślijcie uwagi i dajcie o niej znać znajomym. Mam nadzieje, że się Wam spodoba (niestety nie ma jeszcze wersji w języku polskim).

Na mamtowdzubie nigdy nie wspominałem o szczegółach tego co mam zamiar robić w ramach Snowflake'a i jeszcze nie przyszedł na to czas. Za to dzisiaj dowiecie się wszystkiego o mojej działalności komercyjnej. No, prawie wszystkiego.

Nie będę Wam o tym opowiadał tylko zaproszę do odwiedzenia strony  www.prosouthsudan.com, (lub www.jubarelocation.com czy www.southsudanrelocation.com). Podobnie jak w przypadku Snowflake'a przejrzyjcie i podeślijcie uwagi.

Jakiś czas temu miałem napisać o mojej wycieczce po Afryce Wschodniej, ale nic z tego nie wyszło. Niech w takim razie zdjęcia opowiedzą historię podróży z Agnieszką i Kubą przez Ugandę, Rwandę, Burundi i Tanzanię z powrotem do Sudanu Południowego. Pod linkiem do ”mamto... na Picasa” znajdziecie album z wycieczki.

Ale do rzeczy, znaczy się do pierogów. W niedziele wracam do Polski na święcone jajka, żurek, schabik, bigos i pierogi!!! Myślę że to właściwy moment – święta, prawie 6 miesięcy w Sudanie Południowym za mną, no i zaraz sprawy rozpoczną się na poważnie, więc przyda mi się zmiana rytmu i złapanie świeżego oddechu.

Lecę z Entebbe przez Londyn do Berlina i zostaję do 3go maja. Niby 2,5 tygodnia, ale pewnie strzeli jak z bicza. Zwłaszcza, że na weekend majowy chciałbym pojechać z Wami na narty. Sprawa jest na 99% pewna, a plan taki żeby powtórzyć wypad z zeszłego roku do Tyrolu.

Wyjeżdżamy 29go i zatrzymujemy się w Zell am Ziller. Zostajemy do 3go, w dzień jeździmy na lodowcu, a wieczorami bawimy się na największym festiwalu piwa w Austrii (http://www.gauderfest.at)!!!

Jeśli ktoś ma ochotę na taką majówkę to miejsca jeszcze są. W ogóle jeśli wracacie do Polski na święta to dajcie znać.

Do zobaczenia w Polsce już za kilka dni!

wtorek, 12 kwietnia 2011

Ludzie

Ludzie! Nic nie napisałem od miesiąca. Coś mi mówi, że częściej, ale krócej byłoby lepszym rozwiązaniem... No nic, zamiast się nad tym rozwodzić lepiej po prostu coś napisać.

Ludzie! A konkretniej Południowi Sudańczycy, ich wygląd i niektóre zwyczaje. O tym właśnie chciałbym napisać kilka słów.

W Jubie jest nas ok. 250000. Miażdżącą większość stanowią Południowi Sudańczycy, ale przechadzając się ulicami miasta można zacząć w to powątpiewać. A to dlatego, że sklepy, jadalnie, przydrożne bary i sklepiki są prowadzone głównie przez obcokrajowców. Etiopczycy, Erytrejczycy, Kenijczycy czy sąsiedzi z Ugandy są tymi którzy zwęszyli tu interes i co więcej wiedzą jak go prowadzić.

Przed przyjazdem do Afryki nie potrafiłbym odróżnić po wyglądzie Kenijczyka czy Ugandyjczyka od Sudańczyka z Południa, a tego od Sudańczyka z Północy. Dziś nie ma z tym większego problemu.

Weźmy dla przykładu grupkę osób z Afryki Wschodniej, stojącą na brzegu Nilu. Dla naszych rozważań załóżmy, że mamy w niej po trzech przedstawicieli z każdego kraju (dla uproszczenia pomińmy różnice lub podobieństwa między plemionami z różnych państw – po prostu średnia ze średniej) i spróbujmy wśród nich znaleźć Sudańczyków z Południa. Od taka zagadka. Gdzie w naszej grupce stoją mieszkańcy Juby?

Patrzymy w stronę brzegu Nilu Białego i widzimy bujne zielone trawy, gąszcz przeróżnych strzelistych roślin, gdzieniegdzie bananowce i niewielkie drzewa. Przesuwamy wzrok wzdłuż rzeki i natrafiamy na naszą grupkę stojącą pod zielonym mangowcem. Drzewo jest piękne, rozłożyste i wysokie, jego zieleń tym mocniejsza i bardziej wyrazista, że oglądana świeżo po przelotnym deszczu. Podnosimy wzrok i między pociągłymi liśćmi dostrzegamy żółtawe, owalne owoce. Dojrzałe mango spada a my śledzimy je wzrokiem. Owoc przebija się przez gęstą koronę drzewa aż w końcu uderza o ziemię, która wydaje głuchy odgłos.

Pierwszą osobą z naszej grupki, którą zobaczylibyśmy podążając wzrokiem z góry na dół za mango byłby z pewnością jeden z Sudańczyków, a to dlatego, że pierwszą rzeczą jak rzuca się w oczy jest ich wzrost.

Osoba mojego wzrostu jest tutaj co najwyżej średniakiem. Nie znam statystyk na ten temat, ale strzelałbym, że średni wzrost tutejszych mężczyzn jest bliski 190cm, przy czym kobiety są nie dużo niższe. Do tego osoby mierzące ponad 2m nie są tutaj rzadkością. Wysocy, smukli i solidnie zbudowani z daleka wyróżniają się na tle niższych braci z Afryki Wschodniej, których postura jest o wiele skromniejsza.

Zbliżamy się do naszej gromadki i zauważamy coraz to więcej różnic w aparycji poszczególnych osób. W cieniu mangowca i na tle błękitnego nieba coraz dokładniej zarysowują się ciemnoskóre sylwetki. Podchodzimy bliżej i dostrzegamy, że niektóre z nich bardziej niż inne kontrastują z błękitem. Tak, te najbardziej czarne punkty na horyzoncie to nasi południowcy.

Bez wątpienia najbardziej ciemny kolor skóry mają właśnie mieszkańcy Sudanu Południowego. Ciężko tu raczej mówić o jakimś odcieniu brązu. Żadna tam kawa z mlekiem czy czekolada. Skóra rdzennych mieszkańców tego kraju jest po prostu czarna. A już na pewno obserwowana z tego miejsca w którym właśnie stoimy.

Podchodzimy do wschodnich-Afrykańczyków bliżej żeby upewnić się co do koloru ich skóry. Mając naszą grupę niemalże na wyciągnięcie ręki dostrzegamy, że dwoje z trzech najciemniejszych osób ma ozdobne malowidła na czole. Z każdym krokiem stają się one coraz wyraźniejsze. Rozmyty na początku obraz zaostrza się i układa w równoległe linie na czole u jednej i w kropki wokół oczu u drugiej osoby. Kobieta z punktami powyżej brwi uśmiecha się, a słońce przebijające się przez liście mangowca oświetla jej twarz i zdajemy sobie sprawę, że ozdoby wokół oczu nie są malowidłem lecz bliznami układającymi się w symetryczny wzór. Spoglądamy w stronę młodzieńca i widziany dotąd makijaż okazuję się blizną po cienkim i ostrym narzędziu.

Tak właśnie mieszkańcy Sudanu Południowego ozdabiają twarz i zaznaczają swoją przynależność do danego plemienia. Kropki o których mowa są w zasadzie wypukłymi półkulami o średnicy ok. 5mm, które mogą pokrywać część lub całą twarz. Linie nacinane są na czole lub na całej górnej części głowy równolegle do siebie w odległości ok. 1cm. Liczba nacięć jest różna w zależności od pochodzenia danej osoby. Nacięcia mogą przechodzić równolegle przez czoło, ale mogą też łączyć się pod kątem na jego środku czy być po prostu kilkoma symetrycznie ułożonymi bliznami.

Przyglądamy się trójce osób stojącej tuż przed nami i zauważamy, że rosły mężczyzna z bliznami na czole ma delikatnie cofniętą dolną wargę. Chłopak podchodzi, wyciąga smukłą rękę i mówi Deng, my name is Deng. Uśmiecha się i zauważamy, że nie ma sześciu przednich zębów u dołu. To kolejny znak rozpoznawczy sporej części południowych Sudańczyków. Podobnie jak w przypadku nacięć na twarzy brak zębów świadczy o przynależności do danej grupy społecznej. Nie wszystkie plemiona usuwają dolne siekacze, a jeśli to robią to nie jest to obowiązkowe. Tak jak w przypadku znaków na twarzy.

Znaleźliśmy naszych południowców więc warto byłoby zamienić z nimi dwa słów. Przedstawiamy się Deng'owi, a ten zapoznaje nas z pozostałą dwójka. Zaznacza przy tym, że tylko on mówi po angielsku. Reszta nie miała tyle szczęścia co on żeby móc studiować czy choćby skończyć podstawówkę więc mówią po arabsku (Juba-arabsku) i w lokalnym języku każdego z nich. Rozmowa jest bardzo przyjazna, ale zastanawiają nas dziwne odgłosy jakie Deng wydaje kiedy mówimy. No ale nic, opowiadamy dalej. Strzykanie dochodzące z jego ust nie ustaje i słychać je dość regularnie. Pogawędka jest coraz bardziej ciekawa, podobnie ja to co robi Deng. Już nie tylko wydaje odgłosy, ale również co jakiś czas unosi i opuszcza brwi.

Te dwa gesty są bardzo typowymi sposobami na wyrażenie swojej aprobaty dla tego co mówi druga osoba. Znaczy to tyle co nasze kiwanie głową czy 'uhm' podczas rozmowy. Od takie potakiwanie. Dźwięk jest podobny do tego jakim naśladuje się stąpanie konia. Rodzaj mlaśnięcie językiem. Unoszenie brwi jest po prostu jednoczesnym unoszeniem obu brwi i szerszym otwarciem oczu.

Naszą rozmowę przerywa nieoczekiwane pojawienie się kolejnej osoby. Nie mamy wątpliwości, że jest to Sudańczyk z południa. Wysoki, smukły z wyraźnie widocznymi bliznami na niezwykle ciemnym czole. Mężczyźni witają się. Najpierw zbliżają się do siebie i delikatnie poklepują się otwartą dłonią poniżej lewego ramienia. Wymieniają uprzejmości w Juba-arabik po czym serdecznie ściskają dłonie. Mimo że nie rozumiemy ani słowa jest oczywistym, że są w bardzo dobrych relacjach. I rzeczywiście, Deng przedstawia nas swojemu przyjacielowi i jednocześnie z żalem informuje, że musi wracać w pilnej sprawie do Juby. Żegnamy się z całą czwórką i ruszamy każdy w swoją stronę. Odchodząc spod mangowca rzucamy ostatnie spojrzenie w ich stronę i widzimy jak Deng idąc za rękę ze swoim przyjacielem tłumaczy znajomym przebieg naszej rozmowy. Tak właśnie – dobrzy znajomi chodzą tutaj za rękę.

niedziela, 6 marca 2011

Orzeszki i garść nowinek

Siedzę sobie właśnie w restauracji mojego byłego szefa, popijam zimną wodę, zajadam frytki i naciągam go na internet. Od 28go lutego jestem na swoim.

Rozstanie z Simba było... przyjemne. Wypowiedzenie zostało przyjęte bez rozdmuchiwania tego co było jego bezpośrednią przyczyną. Pożegnaliśmy się w przyjaznej atmosferze. Miła rozmowa, uścisk dłoni oraz zapewnienie o tym, że w obozie mogę zostać tak długo jak będę potrzebował plus kilka innych obiecanek. Jak to z obiecankami bywa okazały się bzdurami i pustymi słowami. Tak jak i wcześnie, również tym razem wszystko zostało odwołane...

Zaraz po wybraniu nazwy fundacji złożyliśmy papiery w KRS'ie i rozpoczęliśmy proces rejestracyjny, który trwa do dzisiaj. Procedury sądowe nie powinny zająć więcej niż 4 tygodnie, więc pozostaje czekać.

Tam gdzie szukałem Waszej pomocy, dostałem więcej wsparcia niż się spodziewałem za co serdecznie dziękuję. Strona Snowflake'a jest nadal w budowie, więc dzisiaj chciałbym zaprezentować Wam oficjalną wersję loga fundacji. Po kilku wymianach maili i paru rozmowach, stworzyliśmy wspólnie z Olą takie oto logo.

Jeśli chodzi o działania fundacji to brak rejestracji trochę mnie stopuje, ale nie na tyle żebym nie mógł posuwać spraw na przód. Jest tego na tyle dużo, że ciężko jest mi się zebrać do sklecenia wpisu. Chciałbym napisać trochę więcej o moich fundacyjnych planach, ale zrobię z tego osobny wpis jak znajdę czas. Nie będzie to łatwe ponieważ wymyśliłem, a raczej zdecydowałem jak zadbać o swój byt w Sudanie Południowym co skraca dość mocno moje dni.

Po głowie chodziło mi kilka pomysłów na to skąd wziąć środki na codzienne potrzeby i ostatecznie postawiłem na własną działalność. Powód był prosty. Jest to jedyny sposób na zapewnienie sobie swobody w działaniu, który jednocześnie pozwoli mi na prowadzenie fundacji. Oczywiście wiem, że nakładam sobie na talerze coraz więcej i może zacząć się z niego przesypywać. Co więcej, własnego biznesu nie da się prowadzić na pół gwizdka. Trzeba będzie najzwyczajniej w świecie zasuwać... Dla chcącego, nic trudnego. Szczegółami podzielę się przy następnej okazji.
Wracając do mojej przeprowadzki... Jutro minie tydzień od czasu jak zmieniłem lokum. Mieszkam w dzielnicy Tong Ping. Nazwa wzięła się od plantacji orzeszków ziemnych, która była tu przed rozbudową Dżuby. Mam niewielki pokoik w parterowym domku przypominającym drewniany bungalow. Wewnątrz ogrodzonego grubym murem terenu stoi 5 takich budynków i 3 niewielkie, murowane domki z pokojami z własną łazienką o ciut wyższym standardzie. Wszystko wybudowane według afrykańskich standardów, więc drewniane chatki są postawione na wylewce, która ma taki sam spadek jak teren na którym została zrobiona, a pokoje wydzielone są ściankami ze sklejki przez co słychać każde kichnięcie sąsiada. Wszystko to rekompensują mi kafelki.

Większość osób mieszkających na terenie obozu to pracownicy ONZ'u; policjanci, kierowcy, strażnicy, ale jest też kilka osób z poza ONZ'u. Towarzystwo jest międzynarodowe od Nigerii po Kenię. W większości są to ciemnoskórzy, ale jest też dwóch białych. Duńczyk, który wprowadził się tego dnia co ja i pierwsze co zrobił to zawiesił na bungalowie antenę satelitarną i wymienił mi wszystkie kanały jakie będzie oglądał w swoim pokoiku-saunie. Drugim jest Nikolaj, Ukraiński policjant który ma zupełnie różny światopogląd od mojego, ale wczoraj znaleźliśmy wspólny język przy kieliszku.

Pierwsza noc w nowym miejscu była dla mnie najgorszą w Dżubie. Nie pospałem ponieważ nie miałem wentylatora, który choć trochę ruszyłby gorące, zastane powietrze pokoju. Nie miałem również moskitiery, która powstrzymałaby komary od kąsania. Jedną ręką przecierając czoło, drugą drapiąc miejsca po ukąszeniach przewracałem się z boku na bok i jakoś dotrwałem do rana. Złe dobrego początki...

poniedziałek, 7 lutego 2011

Snowflake vs. Colorflake

It's a draw! So, the final decision is mine. I've already made up my mind. The foundation is going to be called Snowflake Foundation.

Thanks to all of you who cast the vote and shared their valuable comments supporting one option or another. All comments were of great help to me and I appreciate that so many of you got involved in the decision making process.

I have to admit I was hoping Snowflake would come first in the polling. It was the first name that came to my mind plus had everything I was looking for. It was simple, neutral and kind of friendly. Maybe it's not that important but I also realized it's the most understandable one. By this I mean it won't cause any confusion because of the word-play. On the other hand I won't be as original as Google and people most probably won't use Snowflake interchangeably with Foundation but the name simply feels right.

Here are some of the names you recommended but could not be included in the poll: uniflake, bestflake and rainbowflake.

I'd like to thank to all of you who sent me logo proposals. Special thanks to Ola, Kasia, Marta and Marcin. I guess sometime this week I'll be able to present you the final version of the colorflake (as you can see colorflake will stick around anyway).

As for the website and graphic design everything is moving in the right direction. I'm in touch with some friendly folks who'll help me to set it up. Thanks guys!

[]

Remis! Decyzja należy do mnie i już została podjęta. Fundacja będzie nazywała się Snowflake Foundation.

Dziękuję wszystkim którzy oddali głos i przekonywali mnie do jednej, drugiej czy trzeciej opcji. Wszystkie argumenty były pomocne i strasznie ciesze się, że tak dużo z Was napisało do mnie w tej sprawie!

Przyznam się, że po cichu liczyłem na to, że Snowflake wygra rywalizację z całą resztą. Była to pierwsza nazwa jaka przyszła mi do głowy, a w dodatku miała wszystko to czego szukałem. Była prosta, przyjazna i neutralna. Do tego, choć może nie jest to tak bardzo istotne, zdałem sobie sprawę, że jest również najbardziej zrozumiała. W tym znaczeniu, że nikt nie będzie dopytywał o nazwę gdyż nie zrozumiał gry słów. Może straci na tym jej oryginalność i nie będę drugim Google, a ludzie słowa Fundacja nie będą używać zamiennie ze Snowflake, ale najzwyczajniej w świecie Snowflake właśnie wydaje mi się właściwym wyborem.

Warto też wspomnieć najciekawsze opcje, które pojawiły się w międzyczasie, a nie wzięły udziału w ankiecie. Były to: uniflake, bestflake oraz rainbowflake.

Dziękuję również wszystkim którzy nadesłali logo. Przede wszystkim Oli, Kasi, Marcie i Marcinowi. Myślę, że jeszcze w tym tygodniu zaprezentuję Wam ostateczną wersję kolorowego płatka (jak widzicie colorflake tak czy inaczej będzie się przewijał w kontekście fundacji).

Jeśli chodzi o stronę i grafikę do niej to wszystko idzie w dobrym kierunku. Znalazły się osoby które za snoflake'a pomogą mi ją przygotować. Dzięki!

poniedziałek, 31 stycznia 2011

Foundation / Fundacja

I decided to leave the NGO I volunteer for and try out something different. Of course, there are sound reasons behind my decision but it's of least importance at the moment.
For quite a while I was trying to figure out what would be the best way to continue my work here in Africa and decided I should fund my own NGO.

It's not too complicated to set up an NGO yet to run it, especially abroad is a whole different story. There's many questions one should ask himself before making such a move. Where to take money from, how to make a living, how to compete with other NGO's, would anyone actually give projects to newly established NGO...? I could continue listing my doubts and concerns but let me park them for now and assure you I took them into account while making my decision.

Those who decide to fund their own NGO's are either convinced they can do better the things others are doing or have spotted a gap, empty space where they could fit in with their initiatives. As for me, the latter is what I aim for, though I'm not planning to be worse then others in anything I do.
What's more, I'm far as can be from any world saving activities. I'd rather undertake simple initiatives with strong positive impact. Move one step at a time in the right direction while thinking big and acting boldly.

To the point... Apart from the big questions to be answered there are few other things to be considered. Here's where your help and advice would be highly appreciated.

The name:
In the blog menu you will find a poll where you can choose a name for my foundation. Names are shortlisted and have a fixed core due to the fact that I came up with both, draft name and logo at the same time (more below). The core will stay as it is but you can decide on the prefix and dress it up as you wish.
The idea was to keep it simple, neutral and friendly. No “save the world” flavoured names, no fancy wording neither. You're free to suggest other prefixes. Just leave them in comments or send them by email. The polling ends on Thursday!

The logo:
The logo and the name are one. It came to my mind in the package what narrowed down options for the final name. Here is a draft design. Nothing more then a colourful snowflake.
My idea was to convert each arm of the snowflake into a person-like character which then would represent one of the continents through its colour – just like the rings in the olympic flag. The only difference was I marked 6 continents what allowed me to add white and therefore obtain a bit more polish colouration of the flake. The characters are simple and should be kept this way. However, could be obtained in another manner. The line sections might be eliminated and person-like shape could be outlined by cuts and curves. In the scan I applied brown but eventually it'll be black.
The idea is there and I'd like to stick to it but there's still quite some room for changes. Facial lines, geometry, finishing and the way the name should be presented along with the logo, just to name a few. So, if you feel like playing with it, do it and forward me your proposal in whichever form is suitable for you. I'll set up another poll if possible. However, I can wait for ideas only till Sunday.

Website and graphic design:
This is by far the biggest favour I've got. If anyone of you is into web design or know someone who is and would selflessly help me to set up the website, please let me know.

I guess that's it for now. Of course, if you have any comments, advices or creazy ideas I could make use of, post them!

[]

Od jakiegoś czasu zastanawiałem się nad tym w jakiej formie kontynuować pracę w Afryce i doszedłem do wniosku, że najlepszą dla mnie opcją będzie założenie własnej organizacji pozarządowej.

O ile założenie fundacji nie jest zbyt skomplikowane. O tyle jej działalność, zwłaszcza poza granicami Polski, niesie za sobą wiele pytań. Skąd wezmę środki na realizację projektów, jak mam zamiar się utrzymywać, jak konkurować z większymi organizacjami, czy fundacja bez historii będzie atrakcyjnym partnerem przy realizacji projektów itp., itd. Tym razem nie chcę zabierać się za rozwiewanie tych wątpliwości, ale wziąłem je pod uwagę, wraz z innymi znakami zapytania podejmując swoją decyzję.

Myślę, że każdy kto zakłada fundację jest przekonany o tym, że będzie robił lepiej to co robią inni lub też znalazł jakąś lukę w którą wpasuje się ze swoimi inicjatywami. Jeśli chodzi o mnie to bardziej interesuje mnie ta druga kategoria, choć nie mam zamiaru robić rzeczy gorzej niż inni. Daleki jestem natomiast od myślenia o zbawianiu świata. Bliżej mi do podejmowania prostych inicjatyw o pozytywnych efektach i posuwanie się małymi kroczkami we właściwą stronę. Mimo to mierzę siły na zamiary.

Ale do rzeczy. Zakładam fundację i oprócz strategicznych pytań muszę zastanowić się nad bardziej przyziemnymi, choć nie mniej ważnymi zagadnieniami. W tym obszarze chciałbym prosić Was o pomoc i opinię za którą z góry serdecznie dziękuję. Tak więc:

Nazwa fundacji:
Po prawej stronie znajdziecie ankietę w której możecie wybrać nazwę fundacji. Dokonałem już preselekcji, która była wynikiem tego, że wraz ze wstępną nazwą wymyśliłem logo (o czym niżej). Trzon nazwy raczej się nie zmieni, ale można go oprawić na różne sposoby. Nazwa będzie w języku angielskim.
Moja idea jest taka aby nazwa była prosta, neutralna i przyjazna. Nie chciałbym żeby w jakikolwiek sposób kojarzyła się ze zbawianiem świata czy była nazbyt górnolotna. Jeśli macie inne pomysły zostawcie je w komentarzach lub podeślijcie mi na maila. Głosowanie kończy się już w czwartek!

Wariacje na temat loga:
Pomysł na logo jest nierozłączny z nazwą. Przyszły mi do głowy w pakiecie, co też zawęziło pole działań jeśli chodzi o nazwę. Zrobiłem wstępny projekt który znajdziecie tutaj. Jest to kolorowy płatek śniegu.
Mój pomysł był taki aby każde z sześciu ramion przedstawiało wesołą postać z rozłożonymi ramionami. Ta z kolei swoim kolorem wskazywała na jeden z kontynentów. Podobnie jak we fladze olimpijskiej. Z tą różnicą, że u mnie kontynentów jest 6 (zamiast ameryk jest Ameryka Pn. i Ameryka Pd.). W ten sposób dodałem kolor biały, co przy odpowiednim jego naniesieniu daje polskie barwy na płatku. Co do postaci, to są one bardzo proste i takie właśnie powinny pozostać, ale kreski składające się na buzię można np. wyeliminować i zarysować postać odpowiednimi podcięciami. Na skanie jedno z ramion jest w kolorze brązowym, ale docelowo będzie ono czarne.
Pomysł istnieje mimo to można się tym logiem jeszcze pobawić. Geometrią, wykończeniem, wspomnianymi kreseczkami, jak również tym w jaki sposób umieścić na nim nazwę fundacji i hasło/motto (jeśli takie będzie). Także jeśli macie chęci i możliwości oraz pomysł na tuning loga to zróbcie to i podeślijcie mi projekt w jakiejkolwiek formie. Jeśli propozycji będzie kilka to może zrobimy z tego kolejną ankietę. Nie mogę zwlekać, więc na pomysły czekam tylko do niedzieli.

Strona internetowa i grafika:
To chyba moja najgorętsza prośba. Jeśli ktoś z Was projektuje strony lub zna osobę która się tym zajmuje i w ramach noworocznego, dobrego uczynku zechciałby mi w tym pomóc to proszę o kontakt. Oczywiście im szybciej tym lepiej.

Na tą chwilę chyba to tyle. Oczywiście jeśli macie jakiekolwiek komentarze, dobre rady czy zwariowane pomysły związane z fundacją to piszcie! 

sobota, 29 stycznia 2011

I co ja robię tu u-u, co ty tutaj robisz?

Jestem w Dżubie już ponad 2 miesiące i chyba nikt z Was tak naprawdę nie wie co tutaj robię. Czas się z tym uporać. Zwłaszcza, że Nowy Roku przyniósł zmiany.

Do Sudanu Południowego przyjechałem na początku listopada. Pierwsze dwa tygodnie minęły mi na zapoznawaniu się z miastem, jego pisanymi i niepisanymi regułami oraz z mieszkającymi tu ludźmi. Dowiedziałem się gdzie kupuć narzędzia, ciuchy, warzywa, piwo i telewizory LCD. Przecinając dzielnice miasta zobaczyłem w jak skrajnie różnych warunkach żyją Dżubianie. Slamsy i domki willowe przeplatają się z obozami organizacji pozarządowych, hotelami i restauracjami. Poznałem również wielu miejscowych. Od sklepikarzy przez żołnierzy po polityków. Większość przyjaźnie nastawiona i chętna do rozmowy. W pamięci utkwiło mi jedno wydarzenie z tego okresu, które dość dobrze pokazuje aktualną sytuację w Sudanie Południowym. Któregoś poranka znajomy zatrzymał samochód przy jednym ze skrzyżowań. Poszedł załatwiać swoje sprawy u szklarza, a ja wyszedłem z auta żeby rozglądnąć się wkoło. Nie zdążyłem obejść dżipa jak podeszła do mnie pani policjantka i od razu przeszła do rzeczy pytając czy wiem co najbardziej lubi na śniadanie. Nie wiedziałem, więc oświeciła mnie mówiąc, że na śniadanie to ona najbardziej lubi dziesięć dolarów.
Podczas tych dwóch tygodni usilnie próbowałem porozmawiać z fundatorem i prezesem fundacji który był na miejscu. Chciałem go poznać, zrozumieć jego oczekiwania i zarysować jakiś plan działania. Szef nie specjalnie się do tego palił, ale w końcu odbyliśmy bardzo ciekawą rozmowę i uzyskałem odpowiedzi na większość pytań jakie miałem. Dał mi do zrozumienia, że mam wolną rękę w działaniu i liczy na moją kreatywność przy formułowaniu i realizacji projektów. Bardzo mi to odpowiadało i na tamtą chwilę wystarczyło żeby zacząć działać. Ponadto podzielił się ze mną swoimi przemyśleniami na temat tego w jakich obszarach widziałby zaangażowanie fundacji. Te w części pokrywały się z moimi zamiarami, więc nie pozostawało nic innego jak zacząć je realizować i postarać się rozpisać przynajmniej jeden projekt w ciągu miesiąca jaki został do świąt.
Pomysłów na ten okres było kilka. Szkolenia z podstaw obsługi komputera dla jednostki SPLA, wykończenie szkoły w sąsiednim powiecie, akcja bezpieczeństwo na drogach dla Boda boda oraz kilka innych, mniejszych inicjatyw. Każda z nich miałaby pozytywny wydźwięk, taki czy inny. Dla przykładu skończony kurs komputerowy, poza oczywistymi zaletami, stałby się mocną kartą przetargową podczas poszukiwania pracy po zdemilitaryzowaniu, które najpewniej czeka sporą część żołnierzy. Wszystkie powyższe przedsięwzięcia zapowiadały się ciekawie, ale ostatecznie postawiłem na jeszcze inny projekt.
Zaczęło się od tego, że chcieliśmy wesprzeć którąś z lokalnych drużyn koszykówki lub nawet stworzyć drużynę. Gdy zacząłem wgryzać się w temat okazało się, że koszykówka stoi tutaj na zupełnie przyzwoitym poziomie. Istnieje związek, jest kilka drużyn, są też osoby z uprawnieniami trenerskimi zdobytymi na zachodzie i mimo marnej infrastruktury ludzie grają w kosza. Co więcej, warunki fizyczne Południowych Sudańczyków są wręcz idealne do uprawiania tego sportu. Wysocy, skoczni i sprawni. Ponadto zacięci i waleczni. Wystarczy prześledzić kariery zrobione w NBA przez Luol Deng'a czy Manute Bol'a, żeby się w tym utwierdzić.
To, że warto by zrobić coś w tym temacie było dla mnie oczywiste. Światełko zapaliło się w momencie gdy dowiedziałem się o tym, że Biuro Referendum ma budżet na imprezy stymulujące ludzi do wzięcia udziału w referendum. Tak właśnie wymyśliłem turniej koszykówki pod hasłem 'Go & Vote', w którym oprócz promocji referendum można by w ramach nagród zafundować sprzęt sportowy dla młodych graczy, a dodatkowo zebrać środki na rozwój koszykówki.
Projekt chwycił na tyle, że w jego przygotowanie udało mi się zaangażować Związek Koszykówki i Związek Sportowy. Rozpisałem projekt, przygotowałem budżet i zapukałem do drzwi Biura Referendum. Tu niespodzianka, termin składania dokumentów minął w zeszłym tygodniu. Ktoś po prostu źle mnie poinformował. Odesłano mnie do Komisji Referendalnej, gdzie usłyszałem to samo. Projekt spodobał się jednak na tyle, że sekretarz postanowił wystawić mi list polecający i wskazał instytucje które mogłyby pomoc w sfinansowaniu turnieju. Ani list, ani rekomendacje ze związku nie pomogły. Wszędzie słyszałem to samo – bardzo nam się podoba pomysł, ale... ONZ działał tylko przez Komisję Referendalną, jest koniec roku i zamknęliśmy budżet, itd. Zapukałem do wielu drzwi, ale bez powodzenia. Wydawało się, że z turnieju nici, kiedy to prezes fundacji powiedział mi, że nie widzi powodu aby mimo wszystko nie zorganizować turniej z własnych środków. Oczywiście wiązało się to z zawężeniem turnieju wyłącznie do imprezy promocyjnej, bez nagród w postaci sprzętu sportowego. W moich oczach idea turnieju straciła na tym dość sporo. Tak czy inaczej wiadomość była dobra, więc poinformowałem wolontariuszy ze Związku Sportowego, że turniej się odbędzie i zabraliśmy się za przygotowania. Wyzwanie polegało na tym, że większość z nas wyjeżdżała na święta i mimo że zadania zostały szczegółowo rozpisane, zostawały nam tylko 3 dni na dopięcie turnieju po powrocie. Wszyscy, włącznie z prezesem fundacji, zgodzili się na taki scenariusz i rozjechaliśmy się na święta.
Po nowym roku przygotowania ruszyły pełną parą. Wszystko szło zgodnie z planem (na tyle na ile jest to możliwe w Sudanie Południowym), kiedy to w nocy przed ostatnim dniem przygotowań prezes oświadczył mi mailowo, że nie ma zamiaru angażować środków w projekt o którym nie słyszał od dwóch tygodni, który był źle zaplanowany i prowadzony od samego początku, i w ogóle 'nie'. Muszę przyznać, że nieźle mnie to wryło w ziemię.
Na szczęście chwilę później byłem już tylko najzwyczajniej w świecie wkurwiony. Nie był to najlepszy moment żeby odpowiadać na wyssane z palca argumenty, ale zebrałem się na umiarkowanego maila czym rozpocząłem mailową dyskusję z której nic nie wynikło.
Czas uciekał i trzeba było coś postanowić, więc zdecydowałem się oddać turniej innej organizacji. Na dzień przed turniejem taki manewr miał małe szanse powodzenia, ale dlaczego by nie spróbować. Z samego rana byłem już u PR'owca w banku KCB, który wstępnie zgodził się sfinansować jednodniowy turniej (zamiast dwudniowego). Nie było mi to po drodze, ale na chwilę odłożyłem sprawy finansowe, ponieważ poinformowano mnie, że Związek Koszykówki ma „wątpliwości” co do turnieju. Wątpliwości które pozostały zagadką do dnia dzisiejszego, a wynikały z tego, że pod projektem podpisały się dwie federacje, które miały kłopoty z dogadaniem się. W skrócie chodziło tu o odwieczny spór młodych, ambitnych i chętnych do działania (Związek Sportowy), z przyprószoną kurzem i muszącą wszystko wiedzieć ekipą trzymającą władzę (Związek Koszykówki). Na szczęście moja wizyta u generała pełniącego obowiązki prezesa związku wyjaśniła „wątpliwości” i tematem numer jeden znów stały się pieniądze.
Ostatni dzień przed turniejem, a ja zamiast załatwiać zaplanowane rzeczy siedzę sobie pod parasolem z chłopakami zaangażowani w turniej i czekam na maila z ostateczną odpowiedzią od prezesa. W końcu przyszedł. Zgodził się. Obciął mi budżet, ale nadal byłem wstanie przemodelować turniej tak, aby się odbył.
I odbył się. Dwudniowe rozgrywki z czterema drużynami juniorskimi, dwoma zespołami oldtimerów i czterema drużynami w kategorii open, których zacięty finał zakończył się po dogrywce. Był też konkurs wsadów w którym zwycięzca przeskoczył nad kolegą z boiska, a także konkursy dla publiczności i graczy.
W turnieju wzięli udział artyści zachęcający do głosowania oraz przedstawiciel Biura Referendum tłumaczący jak oddać ważny głos. W końcu był to turniej z udziałem Ministra Sportu, który go otworzył i wygłosił przemówienie, z setkami osób które przyszły i prezesem związku który go zamknął. Ostatecznie okazał się największą imprezą sportową w kraju związaną z referendum. Ludzie gratulowali, gazety pisały, a brakowało tak niewiele, żeby turniej nie doszedł do skutku...

Od czasu zakończenia turnieju, czyli od 7go stycznia pracuję nad pozostałymi projektami, do których w międzyczasie dopisałem kolejne. Straciłem jednak motywację do pracy dla fundacji przez sytuację w jakiej zostałem postawiony. To właśnie, oraz kilka innych czynników, których nie ma co tutaj roztrząsać zdecydowało o tym, że postanowiłem odejść.
Klamka zapadłą i trzeba było zdecydować co dalej. Tak też się stało, a szczegółami podzielę się z Wami w kolejnym wpisie. Nie żebym budował w ten sposób napięcie. Nic z tych rzeczy. Po prostu chcę Was w to włączyć i muszę odłożyć to przynajmniej do jutra.

P.S. Ścieżka dostępu do artykułu o turnieju w Juba Post (www.jubapost.org → Sports News → 'Southern Sudan basketballers can be the world’s best'). Edytor nie bardzo się spisał, ale jest do przeczytania. A tutaj  wsad roku z innego ujęcia, dla tych którzy nie uwierzyli. Resztę zdjęć i filmików znajdziecie w mamto... na Picasa.

niedziela, 23 stycznia 2011

Referendum oczami laika

Oficjalna strona rządu Sudanu Południowego podała, że na dzień dzisiejszy 98,18% upoważnionych do głosowania obywateli wybrało podczas zeszłotygodniowego referendum rozłam z Północą. Taka jednomyślność jest zjawiskowa i nie do pomyślenia w żadnej z demokracji zachodu, niezależnie od tematu referendum. Myślę, że ciężko byłoby ją osiągnąć nawet podczas głosowania nad tym czy białe jest białe, a czarne jest czarne.

Żeby zrozumieć skąd taki właśnie wynik, trzeba poznać przynajmniej kilka faktów ze skomplikowanej historii Sudanu Południowego. O dziejach Południa wiem zbyt mało żeby silić się na górnolotne analizy, więc garść danych musi wystarczyć.
W połowie XX wieku, tuż po dekolonizacji Sudanu rozpoczęła się pierwsza wojna domowa w trwająca do początku lat 70tych. Rząd walczył z rebeliantami z południa. Dziesięć lat później, w 1983 wybuchła druga wojna domowa w której po raz kolejny islamski Chartum toczył wojnę z chrześcijańskim południem, a konkretnie z Ludową Armią Wyzwoleńczą Sudanu (ang. Sudan People's Liberation Army – SPLA).
W ciągu 22 lat trwania drugiej wojny domowej w wyniku walk, głodu lub szerzących się chorób zginęło ponad 2 mln Sudańczyków. Około 5mln ludzi z południa co najmniej raz zostało przesiedlonych lub też całkowicie wysiedlonych z kraju. Rebelianci byli zmuszeni do życia w buszu, a ludność egzystowała w nędzy i biedzie.
Druga wojna domowa w Sudanie była najdłuższą w dziejach. Pochłonęła również największą ilość ofiar od czasu II wojny światowej. Mordy, grabieże i rozboje, w większości jeszcze nieodkryte lub przynajmniej głośno nie omawiane dopełniły tragedii. Konflikt zakończyło podpisanie w roku 2005 porozumienia pokojowego (CPA), którego to właśnie wynikiem było referendum.
Obie wojny domowe miały te same podłoże. Marginalizacja i dyskryminacja południa oraz ignorowanie jego potrzeb przez rząd w Chartumie. Oprócz tego nie małe znaczenie miały różnice rasowe i wyznaniowe. Podzielona od linijki Afryka przypisała do jednego kraju Arabów i Czarnoskórych. Podobnie na tle religijnym – islamskiemu południu nie było po drodze z importowanym chrześcijaństwem południa.
To o czym wspomniałem powyżej jest zaledwie ułamkiem informacji na temat historii Sudanu. Jakaś wypadkowa wymienionych wyżej rzeczy, powiększonych o kilka kolejnych faktów o których nie wspomniałem i powielona przez masę rzeczy o których nie wiem, mogłaby dać w miarę przyzwoity obraz powodów wybuchu wojny domowej w Sudanie i jej wpływu na zeszłotygodniową decyzję południowych Sudańczyków.
Co do CPA (ang. Comprehensive Peace Agreement) to plan był taki, aby Północ w ciągu 6 lat od podpisania umowy przekonała Południe, że odpychające się dotąd bieguny mogą się przyciągać. O tym czy Chartum przekonał do siebie Dżubę miało zdecydować referendum, a na czas rozejmu Południe dostawało prawa pół-autonomii, której przywódca stawał się jednocześnie wiceprezydentem całego Sudanu. Scenariusz obiecujący, ale chwilowa nadzieja Chartumu na jedność prysła jak bańka mydlana wraz z nagła śmiercią dopiero co zaprzysiężonego na prezydenta Południa Johna Garanga. Garang optował za jednością, Salva Kiir który go zastąpił wyraźnie zmienił kurs na secesje i na 98,18% dopiął swego.

Przygotowania do referendum przebiegały w dwóch etapach. W pierwszym uprawnieni rejestrowali się, aby móc zagłosować. To, że trzeba było się rejestrować może wydawać się dość dziwne, ale nie było innej możliwość w kraju gdzie nigdy nie odbył się spis ludności, nie ma adresów i nie każdy wie kiedy dokładnie się urodził.
Ponad 4 mln z ok. 8 milionowego narodu zadeklarowało chęć zagłosowania w referendum. Stawka wysoka, więc i reguły gry ostre. Jeśli jesteś zarejestrowany, a nie stawisz się przy urnie podczas referendum nie będziesz miał prawa głosu w następnych wyborach.
Kolejnym etapem był okres przedreferendalny, który minął na zachęcaniu ludzi do wzięcia losu we własne ręce. Dżuba była jednym wielkim bilbordem. Na każdym kroku przekonywano mieszkańców do wzięcia udziału w głosowaniu lub też bardziej bezpośrednio, do zagłosowania za separacja. Wielki zegar w centrum miasta odmierzał dni do referendum, radio emitowało piosenki nawołujące do separacji, a otwarte, wyprostowane dłonie oznaczające secesję można było znaleźć na koszulkach, autach i plakatach w całej Dżubie.
W tygodniu poprzedzającym głosowanie do Dżuby zaczęli przybywać dziennikarze, politycy i inni oficjele. Zrobiło się tłoczno i biało, a na ulicach pojawiło się więcej patroli policyjnych. Stolicę południa zaszczycił również swą obecnością prezydent Sudanu Omar al-Bashir, którego już na lotnisku „serdecznie” przywitały transparenty z napisami „Bye Bye Khartum” czy „Go home”. Bashir wezwał Południe do oddania głosu za jednością, ale na ulicach miasta nie można było znaleźć ani jednej osoby która chciałaby za nią zagłosować. Za to każdy zapewniał, że będzie pierwszy w kolejce przy swoim punkcie głosowania po to aby zakończyć lata uciśnień. Wszystko wskazywało na to, że jeśli referendum przebiegnie bez zakłóceń niebawem powstanie nowe państwo w Afryce subsaharyjskiej. Dało się wyczuć pewien niepokój wynikający zapewne z zakresu przedsięwzięcia jakim było referendum, ale poza tym jedynym pytaniem było to czy za secesją będzie 90, 95 czy 99% społeczeństwa.
W końcu nadszedł wyczekiwany 9ty stycznia 2011. Każdy był ciekaw jak przebiega pierwszy dzień mającego trwać tydzień głosowania, więc późnym rankiem pojechałem na miasto. Byłem przekonany, że Dżuba będzie zakorkowana i pełna ludzi. Bardzo się pomyliłem. Tak spokojnej Niedzieli nie widziałem tu jeszcze nigdy. Ulice puste, mało aut i jeszcze mniej ludzi. Cisza i spokój. Nic dziwnego, wszyscy stali w kolejkach do urn. Niektórzy od wieczoru dnia poprzedniego. Procedura była prosta. Przedstawiasz kartę rejestracyjną, pobierasz kartę do głosowania, odciskasz ślad prawego kciuka przy „separation” lub „unity”, zginasz kartę (koniecznie wertykalnie, tak aby separation nie odbiło się na unity), wrzucasz do urny i zamaczasz koniuszek lewego palca wskazującego w tuszu aby nie przyszło Ci do głowy głosowanie po raz kolejny.
Tłumy osób czekających na swoją szansę. Atmosfera szczęścia, a momentami również zabawy. W jednej z komisji cała kolejka powtarzała za starszym panem wykrzykiwane przez niego hasła. Southern Sudna oye! – oye!, Independence oye! – oye! I tak w kółko. Obok, w kolejce kobiet można było co chwilę usłyszeć okrzyki radości przypominające góralskie zaśpiewki. W innej komisji bębny, śpiew i taniec, ale już w następnej cisza, spokój i skupienie. W ten właśnie atmosferze umiarkowanej radości już w środę zagłosowało 60% zarejestrowanych i frekwencja nie mogła stanąć południowcom na drodze do wolności.
Oficjalne wyniki rząd ma ogłosić 14 lutego, ale już dziś wiadomo, że blisko 100% uprawnionych do głosowania wybrało odłączenie się od Sudanu. Oznacza to, że wraz z wygaśnięciem CPA 9go lipca 2011 powstanie nowe państwo. Naród wydaje się już istnieć.
Mimo tak przytłaczającego wyniku nie było jeszcze w Dżubie fety z prawdziwego zdarzenia. A to dlatego, że nie ma co oblewać nieoficjalnych wyników. Dzień po zakończeniu referendum byłem świadkiem ciekawego zdarzenia. W czasie ogłoszeń duszpasterskich podczas niedzielnej mszy świętej poinformowano wiernych, że wieczorem SPLM (M od ang. Movement) organizuje imprezę po pozytywnie zakończonym referendum (pozytywnie czytaj prowadzącym do separacji). Wierni przyjęli to do wiadomości jako coś czego można było się spodziewać, ale nie prezydent Salva Kiir, który był obecny w katedrze. W swojej przemowie na koniec eucharystii utemperował SPLM i ich pomysł, mówiąc krótko, że jest za wcześnie aby cokolwiek świętować i osobiście poinformuje o tym organizatorów happeningu, a jak już będzie co oblewać to sam zaprosi wszystkich na uroczystość. Zgromadzeni przyjęli to brawami.
Po Dżubie od jakiegoś czasu krążą plotki o tym jaką nazwę będzie nosił nowy kraj. Biblijny Kusz był dość oryginalną opcją, ale ostatnio wiceprezydent Sudanu Południowego zapewnił, że będzie to po prostu Sudan Południowy, a raczej Republika Sudanu Południowego (ang. Republic of South Sudan). Podobnie sprawa ma się z hymnem. Kilka dni temu usłyszałem oficjalną wersję z komórki znajomego. Oficjalną na tamtą chwilę. Wcześniej zatwierdzono przynajmniej dwa utwory i oba zostały wycofane z nieznanych mi przyczyn. Oby proces decyzyjny dotyczący bardziej skomplikowanych tematów był sprawniejszy ponieważ oczekiwania są ogromne.
Przeciętny obywatel utożsamia niepodległość z natychmiastowym dobrobytem, więc stara gwardia SPLA/M, która bez wątpienia utrzyma się przy władzy będzie miała sporo roboty aby sprostać oczekiwaniom wyzwolonego ludu. Na drogi, infrastrukturę i stworzenie miejsc pracy potrzeba czasu i pieniędzy. Podobnie jak na zapewnienie bezpiecznego powrotu wysiedlonym. A już dziś zaczynają pojawiać się negatywne skutki nieuniknionego podziału. Ceny paliw poszły w górę, co spowodowało automatyczny wzrost cen innych towarów. W zeszłym tygodniu znajomy powiedział mi, że przejął klientów trzech konkurencyjnych piekarni, ponieważ nie stać ich było na zapłacenie 30% więcej za worek mąki importowanej z Chartumu.
Droga do celu będzie zapewne wyboista. Pozostaje mieć nadzieje, że rząd nie przyjmie statusu quo, podziały etniczne nie odbiją piętna na jedności i funkcjonowaniu kraju, a złoża naturalne południa zaczną mu w końcu służyć. Poznałem tu wystarczająco dużo bystrych i mądrych ludzi aby wierzyć, że jest to możliwe.

P.S. W końcu wpis! Chciałem napisać o referendum przed nim lub w trakcie jego trwania, ale nie udało się. Następny wpis już wkrótce. W dodatku będzie bardziej interaktywny... Poza tym, przeorganizowałem trochę link mamto... na Picasa. Dodałem też zdjęcia i filmiki z referendum – zajrzyjcie.