wtorek, 12 kwietnia 2011

Ludzie

Ludzie! Nic nie napisałem od miesiąca. Coś mi mówi, że częściej, ale krócej byłoby lepszym rozwiązaniem... No nic, zamiast się nad tym rozwodzić lepiej po prostu coś napisać.

Ludzie! A konkretniej Południowi Sudańczycy, ich wygląd i niektóre zwyczaje. O tym właśnie chciałbym napisać kilka słów.

W Jubie jest nas ok. 250000. Miażdżącą większość stanowią Południowi Sudańczycy, ale przechadzając się ulicami miasta można zacząć w to powątpiewać. A to dlatego, że sklepy, jadalnie, przydrożne bary i sklepiki są prowadzone głównie przez obcokrajowców. Etiopczycy, Erytrejczycy, Kenijczycy czy sąsiedzi z Ugandy są tymi którzy zwęszyli tu interes i co więcej wiedzą jak go prowadzić.

Przed przyjazdem do Afryki nie potrafiłbym odróżnić po wyglądzie Kenijczyka czy Ugandyjczyka od Sudańczyka z Południa, a tego od Sudańczyka z Północy. Dziś nie ma z tym większego problemu.

Weźmy dla przykładu grupkę osób z Afryki Wschodniej, stojącą na brzegu Nilu. Dla naszych rozważań załóżmy, że mamy w niej po trzech przedstawicieli z każdego kraju (dla uproszczenia pomińmy różnice lub podobieństwa między plemionami z różnych państw – po prostu średnia ze średniej) i spróbujmy wśród nich znaleźć Sudańczyków z Południa. Od taka zagadka. Gdzie w naszej grupce stoją mieszkańcy Juby?

Patrzymy w stronę brzegu Nilu Białego i widzimy bujne zielone trawy, gąszcz przeróżnych strzelistych roślin, gdzieniegdzie bananowce i niewielkie drzewa. Przesuwamy wzrok wzdłuż rzeki i natrafiamy na naszą grupkę stojącą pod zielonym mangowcem. Drzewo jest piękne, rozłożyste i wysokie, jego zieleń tym mocniejsza i bardziej wyrazista, że oglądana świeżo po przelotnym deszczu. Podnosimy wzrok i między pociągłymi liśćmi dostrzegamy żółtawe, owalne owoce. Dojrzałe mango spada a my śledzimy je wzrokiem. Owoc przebija się przez gęstą koronę drzewa aż w końcu uderza o ziemię, która wydaje głuchy odgłos.

Pierwszą osobą z naszej grupki, którą zobaczylibyśmy podążając wzrokiem z góry na dół za mango byłby z pewnością jeden z Sudańczyków, a to dlatego, że pierwszą rzeczą jak rzuca się w oczy jest ich wzrost.

Osoba mojego wzrostu jest tutaj co najwyżej średniakiem. Nie znam statystyk na ten temat, ale strzelałbym, że średni wzrost tutejszych mężczyzn jest bliski 190cm, przy czym kobiety są nie dużo niższe. Do tego osoby mierzące ponad 2m nie są tutaj rzadkością. Wysocy, smukli i solidnie zbudowani z daleka wyróżniają się na tle niższych braci z Afryki Wschodniej, których postura jest o wiele skromniejsza.

Zbliżamy się do naszej gromadki i zauważamy coraz to więcej różnic w aparycji poszczególnych osób. W cieniu mangowca i na tle błękitnego nieba coraz dokładniej zarysowują się ciemnoskóre sylwetki. Podchodzimy bliżej i dostrzegamy, że niektóre z nich bardziej niż inne kontrastują z błękitem. Tak, te najbardziej czarne punkty na horyzoncie to nasi południowcy.

Bez wątpienia najbardziej ciemny kolor skóry mają właśnie mieszkańcy Sudanu Południowego. Ciężko tu raczej mówić o jakimś odcieniu brązu. Żadna tam kawa z mlekiem czy czekolada. Skóra rdzennych mieszkańców tego kraju jest po prostu czarna. A już na pewno obserwowana z tego miejsca w którym właśnie stoimy.

Podchodzimy do wschodnich-Afrykańczyków bliżej żeby upewnić się co do koloru ich skóry. Mając naszą grupę niemalże na wyciągnięcie ręki dostrzegamy, że dwoje z trzech najciemniejszych osób ma ozdobne malowidła na czole. Z każdym krokiem stają się one coraz wyraźniejsze. Rozmyty na początku obraz zaostrza się i układa w równoległe linie na czole u jednej i w kropki wokół oczu u drugiej osoby. Kobieta z punktami powyżej brwi uśmiecha się, a słońce przebijające się przez liście mangowca oświetla jej twarz i zdajemy sobie sprawę, że ozdoby wokół oczu nie są malowidłem lecz bliznami układającymi się w symetryczny wzór. Spoglądamy w stronę młodzieńca i widziany dotąd makijaż okazuję się blizną po cienkim i ostrym narzędziu.

Tak właśnie mieszkańcy Sudanu Południowego ozdabiają twarz i zaznaczają swoją przynależność do danego plemienia. Kropki o których mowa są w zasadzie wypukłymi półkulami o średnicy ok. 5mm, które mogą pokrywać część lub całą twarz. Linie nacinane są na czole lub na całej górnej części głowy równolegle do siebie w odległości ok. 1cm. Liczba nacięć jest różna w zależności od pochodzenia danej osoby. Nacięcia mogą przechodzić równolegle przez czoło, ale mogą też łączyć się pod kątem na jego środku czy być po prostu kilkoma symetrycznie ułożonymi bliznami.

Przyglądamy się trójce osób stojącej tuż przed nami i zauważamy, że rosły mężczyzna z bliznami na czole ma delikatnie cofniętą dolną wargę. Chłopak podchodzi, wyciąga smukłą rękę i mówi Deng, my name is Deng. Uśmiecha się i zauważamy, że nie ma sześciu przednich zębów u dołu. To kolejny znak rozpoznawczy sporej części południowych Sudańczyków. Podobnie jak w przypadku nacięć na twarzy brak zębów świadczy o przynależności do danej grupy społecznej. Nie wszystkie plemiona usuwają dolne siekacze, a jeśli to robią to nie jest to obowiązkowe. Tak jak w przypadku znaków na twarzy.

Znaleźliśmy naszych południowców więc warto byłoby zamienić z nimi dwa słów. Przedstawiamy się Deng'owi, a ten zapoznaje nas z pozostałą dwójka. Zaznacza przy tym, że tylko on mówi po angielsku. Reszta nie miała tyle szczęścia co on żeby móc studiować czy choćby skończyć podstawówkę więc mówią po arabsku (Juba-arabsku) i w lokalnym języku każdego z nich. Rozmowa jest bardzo przyjazna, ale zastanawiają nas dziwne odgłosy jakie Deng wydaje kiedy mówimy. No ale nic, opowiadamy dalej. Strzykanie dochodzące z jego ust nie ustaje i słychać je dość regularnie. Pogawędka jest coraz bardziej ciekawa, podobnie ja to co robi Deng. Już nie tylko wydaje odgłosy, ale również co jakiś czas unosi i opuszcza brwi.

Te dwa gesty są bardzo typowymi sposobami na wyrażenie swojej aprobaty dla tego co mówi druga osoba. Znaczy to tyle co nasze kiwanie głową czy 'uhm' podczas rozmowy. Od takie potakiwanie. Dźwięk jest podobny do tego jakim naśladuje się stąpanie konia. Rodzaj mlaśnięcie językiem. Unoszenie brwi jest po prostu jednoczesnym unoszeniem obu brwi i szerszym otwarciem oczu.

Naszą rozmowę przerywa nieoczekiwane pojawienie się kolejnej osoby. Nie mamy wątpliwości, że jest to Sudańczyk z południa. Wysoki, smukły z wyraźnie widocznymi bliznami na niezwykle ciemnym czole. Mężczyźni witają się. Najpierw zbliżają się do siebie i delikatnie poklepują się otwartą dłonią poniżej lewego ramienia. Wymieniają uprzejmości w Juba-arabik po czym serdecznie ściskają dłonie. Mimo że nie rozumiemy ani słowa jest oczywistym, że są w bardzo dobrych relacjach. I rzeczywiście, Deng przedstawia nas swojemu przyjacielowi i jednocześnie z żalem informuje, że musi wracać w pilnej sprawie do Juby. Żegnamy się z całą czwórką i ruszamy każdy w swoją stronę. Odchodząc spod mangowca rzucamy ostatnie spojrzenie w ich stronę i widzimy jak Deng idąc za rękę ze swoim przyjacielem tłumaczy znajomym przebieg naszej rozmowy. Tak właśnie – dobrzy znajomi chodzą tutaj za rękę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz